środa, 23 sierpnia 2017

Entombed - Inferno (2003)




Wraz z Retaliation od startu uderzają w wagę superciężką, z marszowym rytmem niby wojenne wezwanie dla uzbrojonych po zęby wojowników. :) Ale to nie jest jakieś tam naciągane quasi wikingowe umpa umpa, tylko im dalej w las podążymy konkretnie napompowane testosteronem granie z łapy z na maksa rozkręconymi wzmacniaczami. W przypadku Inferno brzmienie robi wyraźną robotę, bo jest nomen omen właśnie piekielne - rozgrzane do czerwoności i utytłane w bulgocącej smole, siarczyście mocarnym dołem potraktowane. Na przemian upoceni dźwiękowi barbarzyńcy obijają słuch basowymi dudnieniami w tych żywszych fragmentach i perkusyjnym minimalizmem podszytym grubym ściegiem riffu i niechlujnie urodziwymi solówkami. Pośród 13-tu brudem ociekających numerów poniekąd i przebój chwytliwy ukryty (Nobodaddy) - coś na kształt figlarnego hymnu pochwalnego dla rogatego i jego entuzjastów, jak i odegranej w klasycznej tonacji mrocznej miniatury płynącej z czarno-białej klawiatury (Intermission). Entombed co nie dziwi zawsze byli aroganccy, bo przecież bezczelność była cechą konstytutywną osobowości ich członków. Grali pośród wielu wielkich szwedzkiego death metalu, ale w swojej własnej lidze, nie oglądając się na ruchy konkurencji i nie przywiązując się do swoich ikonicznych dokonań, które tłuste dni im zapewniły. Ze strefy komfortu znienacka wyskakiwali, by do metalowego celebryctwa się nie przyzwyczajać, aby statusem gwiazdorskim zepsuć się nie pozwolić. We własnym stylu muzyczne ciosy wyprowadzali, które niemal zawsze zaskakiwały i wybite uzębienie, względnie opad szczęki gwarantowały. Odjeżdżali świadomie w te rejony kontrowersje wzbudzające, narażając się szczególnie na alergiczne reakcje radykalnych maniaków i powracali za moment do zgrzytliwej perwersji dźwiękowej z dystansem i sarkastycznym humorem, z rubasznym pijackim rechotem. Akurat Inferno w swym piekielnym anty majestacie jest jednym z najdobitniejszych przykładów odwrócenia się odbytem do wszelkiego mainstreamu. Jest ten krążek zdecydowanie ukierunkowany na ołowiane brzmienie, surowe pancerne riffy i paradoksalnie także zuchwałą ofensywną chwytliwość. On tak samo bezceremonialnie przebojowy, nonszalancko kąśliwy jak obleśnie odrzucający i wulgarnie posępny. I historia toczyłaby się tym rytmem dalej, gdyby koguciki nie podziobały się we własnym kurniku piekiełko medialne rozkręcając.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj