niedziela, 13 maja 2018

En man som heter Ove / Mężczyzna imieniem Ove (2015) - Hannes Holm




Sygnalizuje natychmiast skojarzenia, mianowicie gdzieś główny bohater przypomina mi inną filmową postać, lecz porównanie ich zdecydowanie na niekorzyść dla bohatera i obrazu Hannesa Holma wypada. Bowiem w starciu z Waltem Kowalskim (tak, Gran Torino), Ove Lindhal nie przekonuje tak wyraziście. Pomimo, iż postaci powiązania licznymi zbieżnymi cechami pobudzają, to jednak w rzeczywistości pod wieloma względami bardzo różne produkcje. Gdyż jak Eastwood doskonałym scenariuszem się podpierał, zagrał i wyreżyserował Gran Torino wybitnie, tak ta historia po szwedzku opowiedziana posiada chwilami nieznośnie łopatologiczną, przesadzoną nadmierną ckliwością formę. Nie wciąga tak bardzo, banalnością odpycha, warsztatowo nie w pełni trzyma jakość, aktorsko wypada dość nierówno, czasem po prostu blado i jedynie obficie rozbudowana formuła z licznymi odwołaniami do historii życia głównego bohatera, liczne retrospekcje odpowiednio tempem i natężeniem modulowane ratują efekt w miarę zgrabnej narracji. Nie ma mimo to w niej większego napięcia, a kilka sytuacji potraktowanych jest zbyt szablonowo, według stereotypowego podejścia - za cukierkowo, zbytnio moralizatorsko, bez odrobiny fantazji. Humor też inaczej niż ten soczysty sarkazm z Gran Torino do mnie nie przemawia. On tutaj jest, nawet w sporej obfitości, ale taki suchy, zbyt poprawny czy ugrzeczniony. Patrząc zatem bez przywoływania konotacji z dziełem Eastwooda, jest to zasadniczo bardzo dobre kino europejskie o sporej dojrzałości i wartości życiowej - o rzeczach ważnych, o sensie życia, pustce, przyzwyczajeniach, oddaniu, uczciwości, o tych cechach które o szczęściu człowieka decydują. Kiedy jednak w pamięci obraz Eastwooda podczas seansu powraca, Mężczyzna imieniem Ove staje się tylko i wyłącznie dobrym, ale bez większej charyzmy kinem z dużymi, niekoniecznie zrealizowanymi ambicjami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj