piątek, 11 maja 2018

Arctic Monkeys - Tranquility Base Hotel & Casino (2018)




Kiedy pierwszy odsłuch został dokonany, używając barwnego, niekoniecznie wysublimowanego określenia, szczena mi opadła. Znaczy ze zdziwienia oczywiście, bo to zupełnie inna muzyka niż ta, która przed pięcioma laty tak mocno mnie wkręciła, stawiając zespół z totalnie nie mojej bajki na długi czas w centrum mojego zainteresowania. Nie rób pochopnych ruchów, daj sobie czas, pozwól by materiał się osłuchał, abyś człowieku wgryzł się w ten sound! Takiej motywacji po premierowym odtworzeniu sobie dodawałem i uwaga, ponowne zaskoczenie - nie trzeba było długo czekać, by z jednolitej masy poszczególne odrębne formy się wykrystalizowały, a motywacja przybrała zupełnie nowego formatu. Bowiem nie potrzebowałem już wsparcia by do Tranquility Base Hotel + Casino ciągiem jeszcze naście razy powrócić, kiedy oto kompozycje zaintrygowały i jasno dały do zrozumienia, że jest w nich frapujące drugie dno ukryte. Arctic Monkeys na świeżym i śmiałym nowym longu eksplorują wciąż sprzed około półwiecza muzyczne rejony, tyle że tym razem o zupełnie różnych od dotychczasowych gatunkowych proweniencjach. Bo kiedy poprzednik sięgał inspiracją do bluesem brzmieniowo przybrudzonego rock’n’rolla - zarówno po części tego wyspiarskiego jak przede wszystkim tego zza oceanu, to ta dzisiejsza ich muzyczna konwencja, zdaje się pochodzi od europejskiej muzyki rozrywkowej, która swoją największą popularność notowała na włoskiej czy francuskiej słonecznej riwierze (takie, nie wiem czy tylko moje skojarzenie :)). Tam gdzie zapach luksusu i zabawy dominował, w ekskluzywnych hotelach i najbardziej elitarnych kasynach. Nie jest to jednak bezmyślne kopiowanie niezbyt ambitnych form muzycznych, z oczywistych względów wówczas mających charakter czysto rozrywkowy, a wytrawne korzystanie z tego, co w tej estetyce stylistycznie najciekawsze, a wzbogacone przez jazzujący niemal feeling. Kręgosłupem kompozycji stały się grane na klawiszach zmysłowe figury, z wyrazistym basowym tłem, a ich filarem wokalna interpretacja Alexa Turnera, który z pietyzmem melodyjnie recytuje kolejne wersy w ilustracyjnej manierze. Gitary wybrzmiewają z rzadka, a ich rola sprowadzona zostaje do sporadycznego wypełnienia przestrzeni finezyjnie zagraną quasi solówką. Album buja zmysłowo, odpręża znakomicie, jest nietuzinkowy i pociągający. Absorbuje, intryguje – dojrzałością i kunsztem aranżerskim imponuje. Pod względem lirycznym jak mi mądrzejsi podpowiadają, to kosmiczne przeloty nawiązujące do tej bardziej odjechanej strony twórczości Davida Bowie'go - a że ja w tej części historii muzyki niezbyt biegły jestem, to tym bardziej obeznanym tematycznie liryczny koncept do analizy pozostawię. Reasumując, zaskoczyli mnie tą formalną woltą, wprowadzili w stan sporej konsternacji, by po chwili zaskarbić sobie przychylność i spory szacunek za odważne postawienie na realizację osobistych artystycznych ambicji i rezygnacje z najkrótszej drogi w kierunku komercyjnego sukcesu. Wszakże AM z 2013 roku zdobywając na rynku znaczną popularność, przyniósł muzykom duże gratyfikacje finansowe, a nikt nie zagwarantuje im, że ten krok, jakiego jesteśmy dziś świadkami na nowym albumie powtórzy sukces poprzedniczki. Uznanie się Turnerowi i spółce należy i nawet jeśli to oblicze na dłużej mnie przy sobie nie zatrzyma (mam coraz mniejsze obawy :)), to nie zmienię zdania, że ponadprzeciętną odwagą i klasą się Panowie wykazali, by muzycznie pójść tam, gdzie chyba niewielu mogło się spodziewać, że zawędrują. Że zrzucili szorstkie skórzane kurtki i przywdziali eleganckie gładkie smokingi. Że w dźwiękach do tej pory przeze mnie spostrzeganych, jako nieco koturnowe dostrzegli potencjał i niezwykle interesująco je aranżując wprowadzili je bez najmniejszego wstydu i strat wizerunkowych na współczesny rockowy rynek.

P.S. I myślę jeszcze, iż gdybym od tego krążka zamiast od AM swoją przygodę zaczynał, to być może trwała by ona marne kilkanaście minut, po którym o Arctic Monkeys bym szybko zapomniał. W tym akurat momencie dzięki sprzyjającym okolicznościom, nie tylko wpadłem podstępnie w sidła czaru Arctic Monkeys z AM, ale i poznałem Brytyjczyków w eterycznym odcieniu z Tranquility Base Hotel & Casino.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj