wtorek, 1 maja 2018

Nina (2016) - Cynthia Mort




C+ mnie pewnego popołudnia tą zaskakująco zgrabnie nakręconą i treściwą biografią poczęstowało. Historią życia znanej i uznanej, choć niekoniecznie miłej i sympatycznej Niny Simone. Jak się okazuje wielkiej divy soulu, przełomu lat 60 i 70-tych, która swą karierę ze względu na amerykański rasizm, na Europie, a przede wszystkim Francji oparła. Mnie niestety to nazwisko do seansu absolutnie nieznane było, tym bardziej jej twórczość i mimo, że potężny wokal robi wrażenie, a muzyka ma klasę, to nie moja jednak taka plumkająca bajeczka, zatem zrozumiała choć nie w pełni usprawiedliwiona ma w temacie ignorancja. Mnie akurat w tym obrazie sama postać przez wzgląd na jej psychiczne niezrównoważenie najbardziej zaintrygowała i widać doskonale, że autorka scenariusza i reżyserka w jednej osobie, na ten aspekt postawiła. Sportretowała tragiczną kobiecą personę głównie z okresu dawno już przebrzmiałej popularności, zarówno z wyczuciem formy (muzyka w sceny wpleciona) jak i z zachowaniem odpowiedniej merytorycznej precyzji i psychologicznej głębi. Jestem mocno zaskoczony, że ten tytuł całkowicie bez echa przeszedł i nawet, jeśli nie jest dziełem wyjątkowym, a tylko bardzo sprawnym rzemieślniczych produktem, to zasługuje na większą promocje, bo ogląda się go z niewymuszonym  zaangażowaniem. Przez wzgląd na aktorską biegłość całej obsady i przede wszystkim kapitalną rolę Zoe Saldany, która nie bardzo pasując wizualnie do postaci, w kwestii warsztatu dała sobie radę znakomicie. Jeśli masz człowieku wolne niedzielne popołudnie, to usiądź wygodnie na kanapie, wcześniej zaparz sobie kawę i rozpakowując koniecznie paczkę czekoladowych wafelków, spędź ponad 90 minut z obiektywnie dobrą muzyką i cholernie autodestrukcyjnym życiem Niny Simone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj