piątek, 27 kwietnia 2018

Sunnata - Outlands (2018)




Sunnata na Climbing the Colossus (2014) i Zorya (2016) jak wszystkie tematyczne periodyki jednym głosem donosiły, wysoko sobie poprzeczkę zawiesiła. Zatem istniało oczywiście uzasadnione niebezpieczeństwo, że Outlands przy odrobinie garbatego szczęścia, może odpowiedniej wysokości nie osiągnąć. Na niegarbate szczęście, a może jednak zgodnie z cichymi przewidywaniami, nie okazało się, że wysokość to była zaporowa i ku mojej radości stołeczna ekipa, niewielki ale jednak progres po raz kolejny zaliczyła. Jasne jest już zatem, że najnowszy krążek przypadł mi do gustu, tak samo jak z jego poprzednikami wcześniej bywało i dolewając w tym miejscu z żalem oraz bezradnością nieco goryczy do dobrego nastroju donoszę, iż nadal jest to muzyczna strawa, która znakomite recenzje zbierze, lecz przez wzgląd na zawężoną popularność ponad pewien ograniczony poziom rozpoznawalności się nie wzniesie. Brak perspektyw na mainstreamową karierę (mimo mnie akurat nieco zaskakujących porównań do Alice in Chains), nie zmienia życzliwego stanu rzeczy, że wartość Sunnaty odnajduję w zdecydowanie ponad średnich stanach i będąc pod wrażeniem muzycznej wyobraźni z jaką warszawiacy konstruują te swoje rozbudowane aranżacyjnie rytualne hymny o transowym klimacie, dostrzegam w nich potencjał na wciąż więcej, choćby w sensie zbudowania własnej legendy przynajmniej w naszym rodzimym grajdołku. Nie nazwę ich, jak to zdarza się pośród zawodowych dziennikarzy polskim odpowiednikiem Alicji w kajdanach, bowiem ja akurat dostrzegam czytelne różnice, słysząc iż źródła ich inspiracji wypływają ze sceny gdzie bliżej ultra poważnym doom-sludge'owym kolosom, niż skojarzeniom z grunge'ową nonszalancją. Nie wystarczy by wokalista w ogólności (nie w detalach) zawodził pod manierę Layne'a Staley'a, aby Sunnate profilować w kierunku amerykańskiego klasyka. Bo to pójście na łatwiznę, a w efekcie nic innego jak świadome oszustwo, bądź używając wyświechtanego eufemizmu, mijanie się z prawdą. Sunnata to doskonały przykład jak grać ogólnie pisząc stonery, ale uciec od szarzyzny powtarzania odtwórczo wielokrotnie użytych patentów. Korzystać, bo to przecież nie grzech z licznych wzorców, ale robić to tak, by w dźwiękach zaszczepić własną manierę, jak i na bieżąco rewidować spojrzenie na tą muzyczną materię, gdzie ich korzenie wciąż głęboko zapuszczone. Dorzucając wciąż ciekawych pierwiastków i rozwijając konsekwentnie preferowaną formułę. W przypadku Sunnaty, stylistykę w której plemienne inklinacje decydują o mantrycznym charakterze, wyznaczając orientację na niepokojący trans z licznymi erupcjami natężenia dźwięków, w tym absorbującym szczególnie po zmroku rytuale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj