wtorek, 17 kwietnia 2018

The Sword - Used Future (2018)




Jaki The Sword tegoroczny jest zgrabniutki, taki lekki i jakich by nie poszukiwać bardziej barwnych określeń, to taki po prostu fajniutki. Zrzucili muzycy usztywniający gorsecik z Apocryphon, porzucili w sumie dobre, lecz nieco nazbyt rozbudowane odloty z High Country i trafili Used Future idealnie w miejsce, gdzie spiny brak, arogancji czy megalomanii zero - za to jest pożądany luz, sofciarski klimat, taka cholernie przyjemna odprężająca atmosfera. Przynajmniej ja taki chill chwytam, gdy ten krążek zwiewnie w powietrzu się unosi i 44 minuty płynnie zaaranżowanego stonera przez świadomość i podświadomość się przelewają. Nie mam tylko pod wpływem tego materiału zamiaru wznosić kolejnej w tej stylistyce świątyni, pod wezwaniem następnej olśniewającej gatunkowej perły. Mam ich już sporo, a The Sword mimo iż szanuję, to jednak nigdy przed ich obliczem nie klękając, nadal paść na kolana nie mam zamiaru. Zanotowali dzięki Used Future dobry skok w odpowiednim kierunku - nie rekordowy, nie porażający i absolutnie pozbawiony zaskakujących komponentów. Amerykanie okrzepli, dojrzeli i mając zapewne trwałą bazę fanów od nich sporo komplementów usłyszą, a i zawodowi jak i totalnie amatorscy krytycy podobni mnie nie będą szczędzić dobrego słowa pod adresem nowego krążka. Trudno przecież nie ulec czarowi gitarowej  linii w Sea of Green, czy Book of Thoth. Podsumowując, jestem bardzo rad iż goście z The Sword zafundowali mi taki eteryczny przelot w rzadko odczuwalnej strefie niezobowiązującego, bo neutralnego komfortu. Zaskarbili sobie moją sympatię, więc podaje im z uznaniem prawą dłoń, lewą poklepując po ramieniu, nie będąc z pewnością w tej ocenie i tym geście odosobnionym. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj