wtorek, 10 kwietnia 2018

Type O Negative - Dead Again (2007)




Informuje, iż dojrzałem do stosownego, tudzież właściwego oświadczenia. Zatem już, już prędko, idąc za odczuciem z początku kwietnia 2018 roku, deklaruje co następuje. Dead Again to n-a-j-l-e-p-s-z-y krążek Type O Negative, jaki ever ekipa stalowego Piotrusia nagrała! Piszę to z pełną świadomością, pamiętając w dodatku znakomicie z jaką dezaprobatą wówczas, gdy pojawiał się na rynku go przyjmowałem. Na usprawiedliwienie mam tylko fakt, iż wtedy byłem zajęty innymi gatunkowymi niszami, zmęczony i negatywnie nastawiony do ciemnozielonej stylistyki. Stąd nawet nie bardzo miałem ochotę w szczegóły proponowane przez Type O na krążku z Rasputinem się zagłębiać. Zignorowałem przeto Dead Again (posypuje głowę popiołem) i ekipę Steela na prawie dekadę w kąt dorzuciłem. Wychodząc jednako z założenia, że nigdy nie jest za późno na zmianę przekonań, nie mam rzecz jasna nawet odrobiny kłopotu z tym, aby przyznać się do grzechu zaniechania. Niby Dead Again to coś po linii Life is Killing Me, ale lepiej, bardziej autentycznie, z większą pasją i głębszym wyczuciem materii. Co zaskakuje tym mocniej, że okoliczności powstania krążka specyficzne, stan ducha lidera oświecony i ogólna w nim uduchowiona w kierunku wiary wibracja. Co ja jednak tam wiem o iluminacji - oczu otwarciu na byt metafizyczny. Miał Piotr Ratajczyk prawo zmienić perspektywę spostrzegania, wprowadzić korektę do trajektorii własnego odlotu. Ale to kulisy, a bądźmy szczerzy, kogo prócz tropicieli sensacji obchodzi to co za kurtyną? Kiedy fajna jest scena, przyciągająca uwagę fasada, w tym przypadku efekt finalny ostatniej jak się okazało płyty brooklynczyków. Wybornie zróżnicowanej, eklektycznej używając intelektualnej nomenklatury. Jednocześnie ognistej i zadumanej - chwytliwej i epickiej - surowej i bogatej - bezpośredniej i ambitnej. Zaskakująco świeżej, z kapitalnymi wokalami nieodżałowanego Steela. Niczym testament pozostawiony potomnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj