wtorek, 19 lutego 2019

Leprous - Tall Poppy Syndrome (2009)




O osobistej, specyficznej relacji z Leprous donosiłem już kilkukrotnie, zawsze wtedy gdy kolejny album miał swoją premierę. Od dnia zapoznania się z Bilateral z początkową ekscytacją wsłuchiwałem się w muzyczną propozycję Norwegów, by gdzieś grubo po kilkudziesięciu odsłuchach poczuć się na tyle zmęczony wokalną ekspresją Einara Solberga, aby odrzucić każdy bieżący krążek w kąt i powrócić do niego po dłuższej chwili abstynencji. Nowa to jednak dla mnie sytuacja, że zabieram się za ich płytę, a dokładnie debiut w dekadę po jego wydaniu i zastanawiam się czy historia się znowuż powtórzy, a moja duża obecnie sympatia do Tall Poppy Syndrome ulotni się w tempie błyskawicznym, by kiedyś z zaskoczenia jeszcze nawrót względnego uzależnienia odnotować. Co by jednak z fusów próbować wywróżyć i zweryfikować po miesiącach, bądź latach (tudzież za kilka tygodni, gdy płyta z topu nie zejdzie) moje obecne, może nawet nie chwilowe nastawienie jest mega optymistyczne, bowiem te osiem rozbudowanych kompozycji przywraca mi poniekąd miłe wspomnienia z okresu kiedy silniej metalem naznaczone materiały Opeth królowały w moim odtwarzaczu. Te czasy gdy kolektyw Mikaela Åkerfeldta przechodził z fazy Orchid/Morningrise przez My Arms, Your Hearse do okresu Still Life/Blackwater Park. Może nie jest to oczywiste porównanie z kategorii 1:1, lecz mam ja to odczucie i zbudowane na nim wzmożone przekonanie, że jedynka dla Leprous to coś w rodzaju czwórki dla Opeth. Nie mam w tym miejscu na myśli samej dźwiękowej zawartości, chociaż w niej także doszukuje się niejednojajowego, ale jednak bliźniactwa. Moje skojarzenie wiąże się w samej rzeczy z wokalną charakterystyką użytych rozwiązań, a dokładnie z wykorzystaniem ekstremalnych krzyków i biegunowo odmiennych subtelnych zaśpiewów. Skrajne wokale piętrzą się i kapitalnie zazębiają, wybornie korespondując melodycznie z rozbudowanymi partiami instrumentów. Aranżacje są kwintesencją tych znanych z dawno rozjeżdżonych kolein progresywnego metalu, w tym przypadku z mocno epickim zacięciem. Akustyczne pasaże kapitalnie współbrzmią w bezpośrednim sąsiedztwie ostrzejszego riffowania, zarazem obficie podlewane dość zaskakującą porcją syntezatorowych pomysłów. I niby wiele podobnego grania słyszałem kilkanaście lat przed powstaniem debiutu Leprous i nie ma szans by nazwać tą muzykę w jakimkolwiek stopniu odkrywczą, to jednak jej charakter jest na tyle rozpoznawalny,  nie mógłbym też tych utworów pomylić z jakimkolwiek innym przedstawicielem sceny. To muzyka w zasadzie bez jednolitych ram gatunkowych, amalgamat wielu wpływów z własną jednak osobliwą aparycją i co ważne tak mocno buzująca emocjami, że ja ceniąc całą dotychczasowa twórczość Leprous, Tall Poppy Syndrome (obecnie jeszcze bez wahania) umieszczam w tym zacnym gronie jako płytę absolutnie nie odstającą od reszty, a nawet bijącą się o podium w bardzo równej stawce.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj