czwartek, 14 lutego 2019

Can You Ever Forgive Me? / Czy mi kiedyś wybaczysz? (2018) - Marielle Heller




Mam już teraz swoją osobistą faworytkę do oscarowych laurów za pierwszoplanową rolę! Nie jest to jednak Olivia Colman ani tym bardziej Lady Gaga, chociaż pierwsza w zdecydowanej opinii koncertowo odegrała postać Królowej Anny, a druga w swoim debiucie sprawiła naprawdę solidną niespodziankę. W moim odczuciu jednak na statuetkę najbardziej zasłużyła Melissa McCarthy za wyborną, wręcz komedio-dramatyczną rolę zapomnianej pisarki Lee Israel. Zdaję sobie jednakże sprawę z faktu, iż obrazy, w których zagrały wymienione powyżej Panie z większym impetem przez kina przeszły i ślad po sobie pozostawiły bardziej wyraźny. Mimo tego ja akurat kciuki trzymał będę za Melissę i gorąco wierzył, iż w tym roku triumfy święciło będzie słodko-gorzkie kino reprezentowane najdoskonalej przez Green Book (urzekający Viggo!), niesłusznie pominiętego w oscarowym rozdaniu The Old Man & the Gun i właśnie Can You Ever Forgive Me? Oparta na faktach historia zapomnianej, nieco zgorzkniałej pisarki, będącej w dołku zarówno finansowym jak i psychicznym, to wspaniały przykład pięknego kina w starym dobrym stylu. Takiej klasycznej nostalgicznej ballady, pełnej zarówno smutku jak i poczucia humoru. Urokliwie podanej wizualnie, bo zatopionej w brunatnej kolorystyce – z wyczuciem estetycznym odpowiednio przycieniowanej i przydymionej. W atmosferze muzycznych standardów jazzowych i swingowych, w dodatku z uroczym wykorzystaniem charakterystycznych właściwości i cech skrytego, drugiego (tego intelektualnego) życia Nowego Jorku. Can You Ever Forgive Me? to rozkosz dla oczu, uszu i intelektu, to cudownie ukazany dziennik z życiowej podróży w obrębie kilku przecznic - od mieszkania do pubu, biblioteki, antykwariatu i z powrotem. Jak wspomniałem wcześniej, słodko-gorzka ballada o życiu prawdziwym gdzieś na uboczu. Chwilowo udanej próbie odbicia się od dna, odnalezieniu inspiracji i sposobu na wykorzystanie własnego talentu. Wyplątanie się z depresyjnej spirali poprzez „artystyczne” działanie i trudną przyjaźń. Marielle Heller zaproponowała hipnotyzujący powrót do korzeni, zrobiła z intuicją piękne liryczne kino skupione na człowieku, z newralgicznym, lecz absolutnie nie pryncypialnym wątkiem natury kryminalnej i tym samym ściągnęła na siebie moją bardziej wzmożoną uwagę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj