środa, 6 lutego 2019

The House That Jack Built / Dom, który zbudował Jack (2018) - Lars von Trier




Jak popularne przysłowie głosi, ciekawość to pierwszy stopień do piekła i ja skutecznie skuszony w tych czeluściach na ponad dwie godziny się znalazłem. ;) Z dziewiątego kręgu piekła w którym Jack sczezł donoszę, że Lars von Trier jak zwykł czynić po raz wtóry widza szokuje, lecz nie dokonuje jak wielu spośród publiczności donosi aktu sadyzmu wykraczającego poza dawno już przesunięte ramy przyzwoitości. Nie napiszę jednak, iż to obowiązkowy seans dla wszystkich, bowiem sugestywna makabrycznie dosłowność w bolesnej ekspozycji dominuje i co autentycznie wrażliwsze istoty będą miały powody aby wyrażać dezaprobatę fizycznie i psychicznie, względnie wystąpi w ich postawie zasadność dla piętnowania użytej wizualnej formuły. Jednako zdecydowana część współczesnego społeczeństwa uodporniona i znieczulona przez środki masowego przekazu na krew, przemoc i cierpienie, którym ustawicznie od wielu lat jest karmiona nie powinna fałszywie podnosić wrzasku tylko uderzyć się w pierś, tudzież zwyczajnie zaprzestać udawać, że w kinie czegoś tak okrutnego jeszcze nie było. Przykładów od groma, a mnie jeden szczególny w tych okolicznościach do pogardliwej złośliwości inspiruje, który w postaci serii pod tytułem Piła stał się swego czasu popkulturowym fenomenem - tak przy okazji znoszącym obficie złote jaja o całkiem wysokiej próbie. To akurat spontaniczny wtręt w mojej błyskawicznie skonstruowanej koncepcji tekstu, a jego meritum zawarte zostanie poniżej w kilku zaledwie ogólnikach, gdyż rozgrzebywanie filozofii von Triera spostrzegam jako zajęcie wyłącznie dla osób o wręcz patologicznej potrzebie robienia sobie dobrze i przy okazji robienia dobrze reżyserowi, który zaś patologicznie uzależniony jest od tego by dobrze ustawicznie robił mu ktoś, kto w zasadzie nawet nie jest świadomy że robi mu dobrze. Ja zatem krzycząc w powyższym zdaniu „dziwki” napisze tylko, że Trier w przypadku Jacka znów jest aroganckim, ambitnym i narcystycznym filozofem – potwornie inteligentnym perwersyjnym prowokatorem, któremu natura na złość wszystkim nie skąpiła też artystycznego wyrafinowania. Pan jak domniemam Wyrafinowany (tak dostrzegam tutaj jak puszcza do mnie oko) jest ponad to wszystko co nazywa się filmową branżą, ale nie może być ponad zwyczajną oceną pospolitego człowieczka, który mimo że jest nikim w recenzenckiej branży mógł dostrzec i ma obowiązek zwrócił uwagę, iż oprócz posiadania zacnej umiejętności kierowania świateł jupiterów na hipokryzję, Duńczyk może być też niebezpiecznym manipulatorem, szczególnie gdy trafi na podatny grunt bezpodstawnie zawyżonej samooceny bezkrytycznego i niedojrzałego mentalnie widza. Wtedy właśnie zamiast zainspirować do zrozumienia, on zainspiruje do działania daleko poza ramami artystycznego performance'u. A może histeryzuję?

P.S. Żeby chociaż po części, według kanonów recenzenckich (u mnie permanentnie lekceważonych) temat został wyczerpany dodam, że należałoby poprzez wycięcie epilogu skrócić obraz o kilkanaście minut i wtedy zamiast przesytu na którym zapewne reżyserowi nie zależy, po seansie zostałby we mnie konstruktywnie pobudzający niedosyt. Dodatkowo życzyłby sobie docenienia poprzez uhonorowanie licznymi laurami kreacji Matta Dillona, a tego cholera dotychczas nie widzę, bo jak Trier dla własnej przyjemności podpadł krytyce, to siłą rzeczy z rozpędu należy także zignorować genialną kreację Dillona? Na koniec natomiast jeszcze pozwolę się szczerze zachwycić nad pomysłem przekornego wbicia w tło numeru Davida Bowie’go oraz zuchwale sprowadzić finałową ocenę do użycia wyświechtanego określenia – zajebisty.... polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj