poniedziałek, 25 marca 2019

Slayer - South of Heaven (1988)




Po petardzie jaką niewątpliwie Reign in Blood było, przyszedł czas na swego rodzaju szok, czyli krążek który oprócz turbo thrashowych pocisków, stawiał nie mniejszy akcent na wałki co nieco wolniejsze. Trudno jednak uznać South of Heaven za album mniej intensywny - z pewnością w konfrontacji z poprzednikiem znacząco inny, lecz programowej agresji w nim nie brakuje. Jest jej równie wiele, lecz ona osadzona na konkretniejszym kręgosłupie aranżacyjnym, bardziej rozbudowanym szkielecie konstrukcyjnym dającym numerom więcej powietrza i przestrzeni. Obawa zapewne była, że radykalni wyznawcy ujadać będą, ale jak się okazało kult mimo to nie przygasał, a jego ewolucja dawała uzasadnioną nadzieję, iż Slayer nie zamknie się w jednowymiarowej death/thrashowej konwencji i w przyszłości przyniesie jeszcze pośród ognistej młócy intrygujące gatunkowe czy warsztatowe rozwiązania. Uznaje zatem osobiście strategię z South of Heaven za rozsądnie dobraną do okoliczności czasu - ryzykowną, ale przede wszystkim pro rozwojową i intuicyjnie osadzoną w potrzebach samych muzyków. Po cholerę przesuwać granice ekstremy tam gdzie staje się to absurdalne i groteskowe. W temacie prędkości doszli do muru, pokazali tyle ile w owym czasie było konieczne aby ściągnąć na siebie uwagę - innymi słowy wykazali się i postawili kropkę. Przyszedł czas by podkreślić ciężar oraz zabłysnąć dojrzałością kompozytorską, co w jakości najwyższej uczynili. Skleili znakomicie genialne riffy Jeffa i Kerry'ego, efektowne i efektywne bębnienie Dave'a z szaleństwem wokalnym Toma tworząc zapamiętywalny materiał. Ponadto wykorzystali promocyjny atut dodatkowy jaki na talerzu podali im samozwańczy histeryczni obrońcy moralności. Ci wszyscy tropiciele sensacji czy żywiący się cudzym nieszczęściem polityczni padlinożercy, gdy kontrowersyjny singiel Mandatory Suicide zaistniał. Wielkie larum podniesiono, oburzenie święte zamanifestowano - kurz opadł i dzisiaj tylko muzyka ma znaczenie, a ona wiele mówi nie tylko przez pryzmat licznych kontekstów. 

P.S. Tekst naturalnie pozbawiony atutu odkrywczości, gdyż ponieważ. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj