wtorek, 29 lipca 2025

American Honey (2016) - Andrea Arnold

 

Swego czasu pominąłem, ale jak widać nadrobiłem. Nie przypadkiem tuż przed seansem Bird, nowego filmu Andrei Arnold. Trochę brytyjsko-amerykański Honey jawi się teraz jako kino pod obecnie nagradzanego Seana Bakera, z jego The Florida Project mi się poniekąd kojarząc, a scenariuszowo z... (zaraz sobie przypomnę...) tak, Dinner in America (nie zakodowałem nazwiska reżysera) - jeśli dobrze spamiętałem. Kadrowane z łapy oczywiście, estetycznie na żywioł, bez wymazywania tego co wstydliwe i ubarwiania tego co nośne. Postaci z tła codziennego bohaterami - naturszczycy i raczej odszczepieńcy, niż ktoś kim można by się w kontekście dumy narodowej pochwalić. Bowiem jaka taka tu ta rzeczywista w ogromnym stopniu Ameryka. Ameryka mało reprezentacyjna. Ameryka u fundamentu smutnego życia/żyć - być może często z wyboru, ale i Ameryka życia beztroskiego, znaczy wyborów podejmowanych świadomie uciekających od jakiejkolwiek odpowiedzialności i przywiązania do miejsca czy przedmiotów. W centrum zainteresowania nieźli ściemniacze, kitów i prenumerat wciskacze, utrzymujący się z mało szkodliwego procederu wykorzystywania naiwności politycznie poprawnego stereotypowego myślenia klasy dominująco-nadrzędnej, tudzież dobrego serca wrażliwców czy innych mniej lub bardziej skomplikowanych or podszytych dobrymi bądź podłymi intencjami motywacji. Bieda tak tutaj też zatem żeruje na innych mało majętnych ofiarach kapitalizmu, prócz wykorzystywania bogatszej klasy średniej, choć w minimalistycznym stopniu wyrównując rachunki jakie ekstremalnie niesprawiedliwy podział dóbr czyni. Zatem mamy obraz z racji publicystycznej z gruntu o wymowie społecznej, ale też gatunkowo film drogi oraz coś co współgra stylistycznie z dalekim od romantyzmu, realistycznie wybijającym z łba wiadome mrzonki romansem podbitym (a jakże) zazdrością. „18-letnia Star o niczym bardziej nie marzy niż o wyrwaniu się z małego miasteczka, gdzie mieszka z ojczymem i młodszym rodzeństwem. Po kolejnej domowej kłótni porzuca dotychczasowe życie i dołącza do przypadkowo spotkanej grupy rówieśników, którzy wspólnie krążą po Ameryce. Łączy ich poszukiwanie przygody i łatwych pieniędzy. Włóczęga jest ich codziennością, motele ich domem, a życie - niekończącą się zabawą w rytmie popularnych hitów”. Pod swoje skrzydła bierze Star Jake, a ich relacja przeradza się w fascynację i uczucie wystawione na próbę, więc emocji jest pod dostatkiem, bo wrze i się kotłuje, ale żeby przez ponad grubo dwie godziny obserwować kino gigantycznej dramaturgii, to raczej nie w tym przypadku. Czegoś poza tym brakuje i może to być powierzchowne podnoszenie wielu wątków, bez skupienia odpowiedniego tak na portretach psychologicznych postaci czy rozgrzebaniu ponurej rzeczywistości poprzez rozdrapywanie ran-wad świata przedstawianego, więc nie wnosząc w sumie niczego odkrywczego do analizy, jest mimo to doświadczeniem całkiem płynnego wchłaniania odprężającego jego nastroju. Bowiem właśnie klimatem ta przyziemna historia stoi.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj