środa, 12 lutego 2014

Paradise Lost - Draconian Times (1995)




To ostatnie prawdziwie szczere tchnienie Paradise Lost! Pozbawione sztucznego nadymania się, pozy co o braku wiarygodności świadczy, bez pustych gestów, maniery drażniącej. Piję tu rzecz jasna do ostatnich, tak podkręcających naciągany sentyment do klasycznych wydawnictw, a według mojej wrednie spostrzegawczej natury – tak grubo, kwadratowo ciosanej, nieudolnej próby zbicia kapitału na uznanej formule. Oczywiście pomijam krążki, co miały zapewnić Brytolom szczytowanie na listach przebojów. One były, w przeszłości obiektywnej szczęśliwie zaginęły i niech ci, co ich zalety docenili, radość z ich towarzystwa nadal w sobie pielęgnują – ich sprawa, o gustach innych nie zamierzam tu rozprawiać. Skupiam się egocentrycznie na sobie i własnej dupie, znaczy guście. :) Mnie one wyłącznie krótkotrwale swoją chwytliwą naturą omamiły, wszelako fartownie ten zwodniczy czar prysł, a ja wolny od lukrowanej kremówki, co mdłości pozostawia jestem. Draconian Times tak daleko od tych pierdół egzystuje, że zupełnie w innych kategoriach stylistycznych klasyfikowana. Otwarcie z pianina sekwencją bramę do tego raju dźwiękami malowanego otwiera, a wyśmienita artystycznie, rozmyta charakterystycznie olejnymi farbami grafika klimat dla muzycznej esencji sugeruje. Nigdzie tym smutasom z wysp się tutaj nie spieszy, nawet kiedy bardziej dynamicznie instrumenty okładają – to jednak żadne zapieprzanie na złamanie karku. Z podniesionym czołem bez depresyjnego doła, aczkolwiek z melancholią w oczach sączą klimat z gracją, prują przestrzeń charakterystyczną gitarową manierą Gregora Macintosha. Zniewalają solówek emocjonalną naturą, leniwym, nieskomplikowanym perkusyjnym tłem oraz jeszcze ówcześnie kapitalnym wokalem wiecznie niezadowolonego (taka poza?) Nicka Holmesa. Może ja i trochę do retro-współczesnego oblicza tych klasyków jestem uprzedzony, jak jednak mam się do niego przekonać, kiedy cała ta wyreżyserowana cynicznie koncepcja powrotu do łask starych fanów przez pryzmat topornej muzyki oraz siłowego nienaturalnego wokalu spływa fałszem. A może to nie fałsz, tylko pomimo prób podejmowanych, zanik umiejętności aranżacyjnych, jakimi Icon i Draconian Times zręcznie doprawione były. Cholera to wie? Ja dzisiejszego raju utraconego w takiej formie nie kupuje! Wracam jednako z wypiekami na twarzy do tandemu, co w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych wyniósł ich do poziomu gwiazd heavy-gotyckiej :) niszy - jak ją zwał, tak zwał. Icon i Draconian Times dla mnie wyłącznie istnieje i hołd zaklętej w nich sztuce oddaje. Niewielu przecież potrafi prostotę w tak szlachetnej formie ukazać! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj