środa, 26 lutego 2014

Pearl Jam - Vs. (1993)




W 1991 roku takim debiutem odpalili, że jego echo nawet z perspektywy długoletniej słyszalne. Zwyczajnie kult i milczeć - jeżeli ktoś się nie zgadza. :) Jednakowoż tak wysoko poprzeczkę zawiesili, że oczekiwanie na następce przemieszane obawą i nadzieją na coś wielce spektakularnego było. I nadeszła ta chwila, ponad dwa lata po osiągnięciu szczytów za pośrednictwem Ten, kiedy Vs. światło dzienne oficjalnie ujrzała. Ocena tego krążka z perspektywy ponad dwudziestu lat bardzo wysoka, bo pomimo, że odrobinę mniej przebojowa to nadal bogata w cechy, które debiutowi towarzyszyły. W szczegółach i ogólności trochę niespodzianek i fundament klasyczny dla bezpieczeństwa. Numery co jednocześnie chwytliwością do nucenia porywają jak i intrygują ciekawymi rozwiązaniami aranżacyjnymi. Drugi ówcześnie album w dorobku, a już taka dojrzałość, jaką z wytrwałością i precyzją inni przez lata budują. Świetne kompozycje i tyle! Szczególnie, że znając dalsze losy grupy, jej poczynania stricte muzyczne, w sensie jakości już nigdy nie wzbili się równie wysoko. Próbując zmodyfikować formułę, zbytnio w eksperymenty czy w następstwie zbyt folkowo-akustyczne brzmienia zawędrowali. Zamiast łamać kolejne bariery, na marginesie wielkiego show biznesu się ukryli, a gwiazda jaka jeszcze chwilę wcześniej błyszczała, nieco zbladła. Fakt, że to nadal sporej klasy było granie, lecz już nie tak atrakcyjne i przede wszystkim dla mnie zbytnio pazura pozbawione. Wniosek jeden końcowy! Ostatni to naprawdę wyjątkowy album grupy i chociaż ich wytrwałość do dziś mój szacunek budzi, muzycznie od tej pory nie byli i nadal nie są w stanie do siebie w pełni przekonać. Nie zmienia to faktu, iż z dumą nadal koszulkę z ich logo zamierzam nosić! Przecież w duszy grają mi już na zawsze Ten i Vs.!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj