sobota, 1 lutego 2014

Valkyrie / Walkiria (2008) - Bryan Singer




Telewizja publiczna, program pierwszy, późny wieczór i seans taki odświeżający w pamięci dramat wojenny twórcy kultowych dla mnie Podejrzanych. Okazja do ponownej konfrontacji z Walkirią Bryana Singera się nadarzająca, popchnęła ku spisaniu kilku refleksji luźno orbitujących wokół tego tematu. Do rzeczy! Zamiaru nie mam pozować na detalicznego znawcę historycznej perspektywy opisanych wydarzeń. Inaczej mówiąc Wołoszańskim nie jestem, jednako ta typowo hollywoodzka myśl przewodnia z frontu plakatu wyzierająca "Podczas gdy inni słuchali rozkazów, oni posłuchali głosu sumienia" zemdliła mnie dosłownie. Znaczy mamy tu dobrych nazistów, takich co kręgosłup moralny posiadając, czynnie lub biernie okrucieństwu bezgranicznemu towarzyszyli! Może i kierowali się względnie szlachetnymi ideami patriotyzmu wobec ojczyzny czy zwyczajnie racjonalnym, logicznym rozumowaniem. Jednak sprowadzać tą motywacje do kwestii sumienia, mocno naciągane się wydaje. Jakby to skomentował jeden ze znajomych moich - relatywizowanie historii w wydaniu nie tylko jankeskim trwa! Porzucam tymczasem ze względów merytorycznych tą ścieżkę analizy, choć chciałoby się swą wiedzę poszerzyć, poczytać ze źródeł kilku by w pełni odpowiedzialnie szerzej skomentować powyższą materie. Brak czasu niestety przeszkodą, a dokładniej zbyt wiele intrygujących rzeczy do poznania z filmowej, muzycznej czy literackiej półki (muszę przecież o czymś na łamach bloga się podniecać). Wojskowym drylem spróbuje zameldować wyłącznie! Czysto hollywoodzki obraz - od technicznej strony sprawnie, profesjonalnie zrealizowany. Bez cech arcydzieła, wszelako na tyle interesująco historię ukazujący, że te dwie godziny seansu nie nudzą. Minusem w roli pułkownika Clausa von Stauffenberga obsadzony Tom Cruise - warsztatowo, kwadratowo ciosany w tym wcieleniu, nienaturalnie pozujący na sztywnego nazistę, obniżający przez to wysoki poziom kilku kreacji drugoplanowych, a co za tym idzie, całościowe wrażenie produkcji. Miałem być z dala od merytorycznej istoty, ale że ja mało zdyscyplinowany, łamiąc ten autorygor pytanie banalne, aczkolwiek pryncypialne z cyklu "co by było, gdyby" postawie. Jakby  losy Polski w przypadku zrealizowania spisku się potoczyły? Tutaj pole do interpretacji i spekulacji dla ekspertów otwarte. Snujcie teorie, rozwijajcie wątek, ale czy będzie to miało jakiekolwiek teraz znaczenie? Nie oszukujmy się, kogo prócz pasjonatów historii współczesnej i tej garstki świadków epoki jeszcze żyjących to zainteresuje. Życie gna do przodu medialnym dziadostwem siejąc mentalne spustoszenie. Tu pierdoły rządzą, a problemem centralnym dla większości słaba "lajkowatość" samojebki w lustrze. Historyczna perspektywa jedynie przez pryzmat politycznych szturchańców jakie sobie wybrańcy narodu zadają - w takich niezdrowych oczywiście okolicznościach do naszej codzienności się wkrada. Ona pojęcia, postawy wyjątkowe do poziomu dna sprowadza, znaczy jak do kija baseballowego doczepić kawał biało-czerwonego materiału i w tępym amoku prawdziwe patriotyczne działania niszczyć. Te oparte o szlachetną pracę, ludzi skromnych, niekrzykliwych! Tym sposobem do wulgarnej puenty dobiłem. Moi drodzy - W DUPIE JESTEŚMY! I to dzisiaj wyłącznie z własnej winy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj