niedziela, 6 lipca 2014

Blood Ties / Więzy krwi (2013) - Guillaume Canet




Lata siedemdziesiąte, rzeczywistość analogowa i dramat policyjno-gangsterski. Jasne więc, że już na starcie lubię to! Innymi słowy ekipa odpowiedzialna za Blood Ties była jednocześnie uprzywilejowana i z góry niestety skazana na wysokie oczekiwania. Seans już za mną i kilka zdań aż się wyrywa by na łamach autorskiego bloga zaistnieć. Po pierwsze dwa atuty, czyli kwestia wybornie z pietyzmem dopracowanych detali klimat epoki na ekran przelewających. Dopieszczona w szczegółach scenografia - lokacje, budynki, wnętrza, kolorystyka w stonowanych barwach plus charakteryzacja wiarygodna, taka autentyzmem przekonująca. Dodatkowo bardzo udanie ukazane relacje międzyludzkie i psychologiczny fundament postaw postaci. Dwóch braci po skrajnych stronach barykady w swym życiu egzystujących, na pozór tak różnych, a w rzeczywistości posiadających tak wiele cech wspólnych, które to niestety do konfrontacji muszą prowadzić. Gdzie dwaj twardzi samczy zawodnicy, rozbitkowie równie mocno przez życie poturbowani, bezradni wobec prywatnego życia, non stop w zakrętach w poślizgi wpadający, tam z pewnością iskry krzesane będą. Są zatem spięcia, skakanie do oczu i wewnątrz utrzymywanie wszelkich twardzielom nieprzystających uczuć. Przecież męska, a tym bardziej braterska przyjaźń musi być szorstka - ha, to twierdzi typ co rodzeństwa płci męskiej nie ma. :) I na koniec coś co mimo wszystko najbardziej wartościową prawdę odsłania, że lojalność braterska ponad wszystko wznieść się potrafi gdy zagrożenie rozmiary poważne przybiera. Było o walorach to i o pewnych mankamentach by uczciwie sprawę postawić być musi. One może nie sprawiają, że walory na plan dalszy są spychane, a ogólne odczucia po konfrontacji z całością rozczarowują. To jedynie pewne potknięcia, jak kreacja Clive'a Owena - tak drażniąca manierycznością, irytująca mnie zupełnie nieprzekonującą gestykulacją, mimiką nieznośnie sztuczną. Równowagę szczęśliwie przynoszą kapitalna rola Billy'ego Crudupa oraz cieszące oko oraz oczywiście zmysł artystyczny piękne panie: Mila Kunis, Zoe Saldana i Marion Cotillard. One zjawiskowe ukrywać tego faktu nie zamierzam. :) Rzecz jeszcze ostatnia, taka co w miarę wciągania się w proponowaną historię z wady w zaletę ewoluuje - ten senny, nieco monotonny sposób zawiązywania akcji i jej rozwijania. Myślałem, że się szybciej i bardziej gwałtownie rozkręci ale on w założeniach taki  mało brawurowy - brak spektakularnych strzelanin i krwi intensywnie spływającej to cecha jego charakterystyczna. To nie kino spektakularnie adrenaliną napompowane tylko kameralne ujęcie ludzkich zachowań. Prawdziwe emocje dominują, więc jak ktoś nakręconej na hajp hollywoodzkiej produkcji się spodziewa to srodze się rozczaruje. Mnie z fotela nie wyrwał, z opadem permanentnym szczęki nie pozostawił ale zaintrygował i pobudził do sentymentalnych rozważań, a to dla mnie istotne w przygodzie z kinem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj