niedziela, 3 sierpnia 2014

Fear Factory - Mechanize (2010)




Wahania formy Fear Factory stały się immanentną częścią ich funkcjonowania, znaczy mam na myśli sytuacje gdzie albumy o wysokiej jakości przeplatane są systematycznie tymi słabszymi lub bez eufemizmów językowych, gniotami zwykłymi. Wystarczy prześledzić ich karierę by zobaczyć takie perły jak Demanufacture, Obsolete czy będący clou tej refleksji Mechanize, sąsiadujące bezpośrednio ze słabszym Digimortal czy zwyczajnie chałowymi Transgression i The Industrialist. Gdzie powód takiej labilności, w czym tkwi problem tej ekipy, że jak już nadzieje rzeszy fanów spełnią to za chwilę w konsternacje ich wprawiają pytaniem co tu kurwa jest grane! Ktoś rzekłby iż geneza takiej chwiejności w składzie niestabilnym tkwi, jednako nie jest tak do końca oczywiste, że stały line up równa się jakość wyborna płyt. Bo bez fundamentalnych postaci jak i z nimi w składzie Fear Factory zarówno klasyki jak i koszmarki kompozycyjne popełniało. Teza zatem ta najprostsza obalona, a ja zamiast rozplątać tą skomplikowaną zagadkę wolę odpuścić sobie poszukiwania przyczyn, przemilczeć jej powody i zwyczajnie skupić się na tym co wartościowe w karierze fabryki było i pewnej analizie, ograniczonej jednako poddać teraz Mechanize. Powrócił Dino Cezares, a za zestawem perkusyjnym zasiadł ultra precyzyjny miotacz w osobie Gene'a Hoglana i już ten skład personalny powód do ogromnych oczekiwań dawał.  Balon wymagań nadęty, finalnie szczęśliwie przetrwał konfrontacje z nowym produktem legendy. Nie pękł z hukiem czy inaczej powietrze z niego szybko nie zeszło, tylko na tyle mocno formacje zmobilizował, że kompozycje na siódmym długograju zamieszczone prawdziwymi diamencikami się okazały. Kapitalnie nawiązały do tych kultowym dzieł sprzed lat, formę wyborną grupy wieszcząc. Dla mnie prywatnie ten krążek dziełem równie ekscytującym jak te co lata temu konkretnie moją muzyczną wrażliwością szarpnęły. Są tu zarówno konkretne turbo doładowania na szybkostrzelnych riffach osadzone, chwytliwe zagrania, gdzie dominantą równowaga pomiędzy nośnym charakterem para melodii, a agresją i zimnym powiewem industrialu made in Fear Factory. Potrafi Mechanize energiczny cios wyprowadzić, buchnąć brutalną agresją, pogruchotać kości kanonadą z blastami na czele, ale równie intensywnie w fazie końcowej w nostalgiczny trans wprowadzić numerami opartymi na leniwie rozwijającym się temacie z subtelną elektroniką w tle rozbrzmiewającą. Ja tam jestem od lat tym aktem dźwiękowej kreacji ukontentowany i wyłącznie chuj mnie strzela (irytacja fana), że tak oczekiwana kontynuacja tej fascynującej ścieżki o mur bezsilności twórczej pod szyldem The Industrialist wciskanej się rozbiła. Trudno tu w miarę przyzwoitych określeniach opisać jakież było moje rozczarowanie kiedy to z drżącymi łapskami przycisk play wciskałem, a me uszy wypełniła totalna żenada! OK - będę uczciwy, może przyzwoity mini cd z ostatniej produkcji Fear Factory by się wycięło, ale nie o tym tutaj być miało. Jak ktoś ciekaw bardziej detalicznej refleksji w temacie albumu z 2012-ego bez problemu na blogu je odnajdzie. Chociaż po prawdzie czasu mi było szkoda by szerzej tą porażkę opisywać. Zamiast więc pastwić się nad tym kitem wole podniecać się zawartością tego co szlachetne spod łap Burtona C. Bella i spółki wypełzło. Życzę sobie zatem SMACZNEGO! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj