wtorek, 12 sierpnia 2014

Godsmack - 1000HP (2014)




Żadnego zaskoczenie, lata mijają a ten Godsmack w swojej muzycznej formule jedynie bardzo drobnych kosmetycznych zmian dokonał. Trzymają się kurczowo raz wypracowanej metody na zdobywanie serc zwolenników dosyć prostego rockowego grzania. Fakt, że ono na tyle chwytliwe, iż zawsze w mniejszym lub większym stopniu sam na ten lep daje się złapać, co prawda chwilowe to zauroczenie po którym na dłuższy czas dla higieny upodobań trzeba numery grupy i rasowy ryk Erny odstawić. Nigdy ich albumy w mojej świadomości do największych dokonań gitarowej młócy nie awansowały i szansy też najnowszej odsłonie nie daje. Słucham niemniej jednak, szczególnie w aucie tych riffów z euforią na gębie, bo kopa dają, złudzenia pokonywania kilometrów bezkresu szosy w tysiąc konnym hot rodzie dostarczają. To takie oczywiście szczeniackie doświadczenie dla łysiejącego dziada, żeby ego wzmocnić najbardziej prostackimi metodami. Kto mi kurwa podskoczy, para z nożdrzy bucha, mięśnie w wyobraźni wprost proporcjonalnie do kompleksów obszar klaty zwiększają. Młody Bóg i tyle. Dlatego też nie mam zamiaru w szczegółach kolejnych kompozycji opisywać bo sensu w tym działaniu brak. Liczy się, że serce bić intensywniej zaczyna gdy takie młócenie adrenalinę w człowieka wpompowuje. Fajne granie - aż tyle i tylko tyle jeśli dobrze mnie rozumiecie. :) Nigdy wielkim fanem nie zostałem - znam, szanuje ale nie klękam! Kto jednak powiedział, że aby morda mi się cieszyła wirtuozerskich, odkrywczych popisów absolwentów muzycznych uczelni potrzebuję. Prosty ze mnie chłop - lubię konkretnie zjeść, browara chlapnąć, niewyszukanym grubiańskim językiem rzeczywistość skomentować, spocić się na sportowo czy lubieżnie i Top Gear z pajacami w rolach głównych obejrzeć. Tak, to ta jedna strona mojej skomplikowanej osobowości. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj