wtorek, 14 kwietnia 2015

Led Zeppelin - III (1970)




Niemal wszyscy w większych lub mniejszych fragmentach znają, jednak nie wszyscy muszą kochać, bo to taki typ dźwiękowej strawy dopiero w dojrzałych osobnikach wywołuje pełny efekt fascynacji. Zwyczajnie czują te wibracje ci, co z rockową estetyką przez lata zapoznawani i przez to odpowiednio przygotowani do doceniania ukrytych walorów. Ja też na nich tak w pełni późno się poznałem, jednak dojrzałem w końcu by stwierdzić odpowiedzialnie, że Led Zepp wielki jest! Trzecie rozdanie w ich karierze to pewna nowa jakość, bo też i mniej w tej muzyce bezpośredniego grania, a zdecydowanie więcej subtelnego posługiwania się bardziej wyrafinowanymi narzędziami. Czuć, iż w poszukiwaniu inspiracji jeszcze głębiej kopać postanowili, by w konsekwencji pełnymi garści czerpać między innymi z archetypicznego czarnego bluesa. Centralny punkt płyty w postaci Since I’ve Been Loving You najbardziej dosadnym potwierdzeniem powyższej tezy. Wibracje płynące z tej wspaniałej kompozycji, to prawdziwa ekstaza dla każdego, kto duszy w dźwiękach poszukuje. Tutaj czar płynie z natchnionych wokalnych popisów Planta i bogato nasączonej feelingiem gry Page’a, wspomaganego zjawiskowym klawiszem i wyraźnymi akcentami Bonhama, pośród w większości stonowanego nabijania klasycznego spokojnego rytmu. Można pewnie bez ryzyka stwierdzić, że Panowie sięgnęli też do folku i białego country przez co nieco zmiękli, bo nawet te bardziej energetyczne czy dynamiczne numery nie posiadają w sobie tego pazura, jaki w Whole Lotta Love czy Heartbreaker zawarty. Dla mnie to kiedyś był powód, który stawiał III poniżej reszty klasyki zespołu, jednak dziś wiem, że ten ówczesny mankament, współcześnie spostrzegam w kategoriach waloru, wzbogacającego dyskografię legendy. Zrobili to na co mieli ochotę, zakładam, że w pełni świadomie, a tylko najwięksi mogą sobie pozwolić na taką dozę nonszalancji, by zamiast na oczekiwane przeboje postawić na artystyczną swobodę. Stąd trzecia odsłona ma swą ogromną wartość i z perspektywy czasu broni się odrobinę inaczej, ale z jednak równą skutecznością co jedynka, dwójka czy ikoniczna czwórka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj