poniedziałek, 8 stycznia 2018

Dzikie róże (2017) - Anna Jadowska




Jakbym tuż po seansie został zapytany, o czym jest film Anny Jadowskiej, odpowiedziałbym bez wahania i teraz też to przekonanie podtrzymał, że o cenie jaką płaci tysiące rodzin za wdrukowaną już chyba na prowincji, w prostą psychikę ojców rodzin, konieczność emigracji zarobkowej. W tym kontekście Dzikie róże odbieram jako obraz doskonale korespondujący z ostatnio głośną Cichą nocą. Oczywiście tych indywidualnych familijnych historii jest multum i spojrzeń na nie jeszcze więcej. Tutaj akurat z perspektywy przeżyć, nie tylko bohaterki, ale i zaangażowanej ekipy produkcyjnej to percepcja wyłącznie kobieca. Stąd może emocje subtelniejsze i wyraźnie powściągliwie wewnątrz niemal przez cały czas utrzymywane, a intencje reżyserki bez wulgarnej potrzeby szokowania? Na chłodno oczami twórczyń patrzymy, bez jednoznacznego wartościowania postaw postaci, ale i pochopnie piętnującego oceniania jej samej, jak i otaczającej jej społeczności wiejskiej. To film którego ogromną zaletą bogactwo rozsianych niuansów, czasem może wpadający przez niekoniecznie dobre wybory scenariuszowe i dialogowe, w koleiny prowadzące do zaskakująco niespójnych, czy wręcz drażniących melodramatycznością wyborów, takich brrrr… wprost z oper mydlanych. Z pewnością jednak przez pryzmat emocji, tych szczególnie w twarzach drugiego i trzeciego planu, na bardzo wysokim poziomie realizmu. Bezdyskusyjnie również przez pierwszy plan zagrany z oczekiwanym przez reżyserkę zaangażowaniem i wyczuciem merytorycznym specyficznej mentalnej materii. Z początku, co jego wadą obawy podsycającą, zbytnio ograbiony z jakiejkolwiek dynamiki, powiedziałbym nawet że irytująco smętny. Taki, w którym postacie cierpią dla samego cierpienia, dla (tak sobie wykombinowałem) widza otumanienia. :) Szczęśliwie narracja łapie pożądany żywszy rytm, wciągając w historię nie tylko męczeńsko masochistyczną miną głównej bohaterki, ale angażując metodami pobudzającymi napięcie i ciekawość. To jest faktycznie problem rodzimych produkcji, tych surowych dramatów egzystencjonalnych, że ta prawda płynąca z ekranu próbuje być prawdziwsza od prawdy z życia. Przez tą nieumiarkowanie wtłoczoną przesadę, autentyzm staje się stylizacją realizmu, idąc o jeden krok za daleko. Bałem się po pierwszych scenach, że tak będzie w przypadku filmu już przecież doświadczonej Jadowskiej, jednako szczęśliwie kobitka się uratowała, unikając wdepnięcia w tą podstępną pułapkę nadgorliwości. Sam film zwięźle podsumowując, okazał się dojrzałą i wnikliwie interesującą opowieścią o prawdziwym życiu, ludziach i ich trudnych wyborach oraz przede wszystkim o samotności i potrzebie miłości. W nim sporo prawd uniwersalnych, może nie odkrywczych, ale mających częstokroć krytyczny wpływ na ludzkie losy (patrz: dom, który wiecznie będzie w budowie i nie doczeka się ciepła rodzinnego, czy pełne treści zdanie o ludziach, którzy to robią gorsze rzeczy, a mimo to się śmieją i chodzą do Kościoła). Prawd, które kolą w oczy, a mimo to są konsekwentnie ignorowane. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj