środa, 24 stycznia 2018

Goodbye Christopher Robin / Żegnaj Christopher Robin (2017) - Simon Curtis




W "stumilowy lesie" historia się zrodziła, z relacji syna z ojcem, z powracającej wojennej traumy i miłości, którą trudno było ojcu okazywać. Niby film Curtisa to urokliwa opowieść, szczególnie przez pryzmat przepięknych zdjęć krajobrazów, bogactwa malowniczych okoliczności przyrody i urzekającej scenografii. Z pewnością w bezpośredni sposób wzruszająca, lecz przez jej nadmierne udramatyzowanie, mimo że inspirowania prawdziwymi wydarzeniami, to sztuczna i uboga fabularnie. Szablon na jej niekorzyść tutaj rządzi, ograniczenie do wykorzystania najprostszych środków, by do serc przede wszystkim kobiecych fanek Puchatka dotrzeć. Bardzo klasyczna metoda, tradycyjna formuła narracyjna skoncentrowana na wzruszeniu, oddaniu piękna zwyczajnej niezwyczajności, czyli dziecka pomiędzy światem realnym, a tym fantastycznym. A mogło być zdecydowanie ciekawiej, a na pewno intensywniej, bo przecież ekipa realizacyjna dysponująca potencjałem i sama historia o wysokim stężeniu emocji, nie tylko i wyłącznie łzy wywołujących. Dzieciństwo i dojrzewanie Christophera Robina Milne vel Billy Moona nie było z pewnością tak powierzchowne, a sukces przygód Kubusia Puchatka okupiony nie tylko próbą udowodnienia, że wbrew temu iż do wojska się Krzyś nie nadawał, to do niego poszedł i jakimś cudem z frontu żywy powrócił. Przekleństwo Krzysia, to przecież doskonały materiał do głębszej analizy wpływu popularności na okres adolescencji i dzieciństwa w iluzji miłości. Mam zatem uzasadnione pretensje do Simona Curtisa, że z poważnej dziecięcej traumy, uczynił płaczliwe i nieznośnie banalne, czasem wręcz żenująco pretensjonalnie zagrane kino familijne, w którym tylko i wyłącznie strona wizualna czaruje - jedynie praca operatora kamery i speców od scenografii mnie akurat zachwyca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj