piątek, 19 stycznia 2018

Spiritual Beggars - Ad Astra (2000)




To jest ta muzyczna twarz Michaela Amotta, która poznana bliżej za czasów właśnie Ad Astra leży mi najbardziej. Żadne Arch Enemy, nawet nie Carcass - tylko Spiritual Beggars! Powtarzam to uparcie i pomimo częstych zmian frontmanów i także dźwiękowego dryfu w kierunku hard rocka, stan stały, bezpiecznie niezmienny. :) Z ogromną przyjemnością łapę każdą nutę ze wszystkich albumów duchowych żebraków, jednak najwięcej radochy czerpię z odsłuchów krążków, na których za mikrofonem stoi koleś o ksywie Spice i zaraz za nim, równie wyjątkowy J.B. Christoffersson. Do gwiazd, to jest ten wyjątkowo groovem maźnięty, rubaszny stoner na funkowych resorach. Te odpowiednio zużyte amortyzatory bujają wybornie w rytm przebojowych linii melodycznych, lecz absolutnie pozbawionych banalności czy landrynkowej słodyczy. Konkretny ołowiany riff pilnuje by należycie ciężko było, organiczne Hammondy by soczyście, a potężne i głębokie brzmienie dopełnia idealnie harmonię pomiędzy naturą mocarną i chwytliwą. Życie tętni w tych numerach, czuć w nich pasję i zaangażowanie, ale też luz, bo spina tego rodzaju graniu całkowicie nie przystoi. Szczególnie, gdy muzycy z kapitalnym warsztatem, świetnymi pomysłami, bez presji i ciśnienia na karierę mainstreamową, pozwalają naturalnie przepływać szczerej energii. Dwanaście bezpretensjonalnych numerów, zarówno z bezpośrednimi strzałami w rodzaju Left Brain Ambassadors czy Angel of Betrayal, jak i nieco bardziej rozbudowanymi, o progresywno-psychodelicznym charakterze, by od jednowymiarowości się nie ulało. Kozak muzyka i tyle! Lepiej jej słuchać niż o niej czytać, tak jak lepiej wychylić zimnego browara, niż czytać o jego promocji w gazetce z marketu. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj