poniedziałek, 7 października 2019

Ad Astra (2019) - James Gray




Ostatni film Jamesa Gray’a, który szczególnie na moje uznanie zasłużył, to był Own the Night z roku 2007-ego, bowiem The Immigrant i tym bardziej The Lost City of Z pomimo realizacyjnej perfekcji i przede wszystkim wizualnej urody nie miały mi do zaoferowania tego, co akurat obecnie najnowsza produkcja bezdyskusyjnie posiada. Mówię o wspaniałej emocjonalnej uczcie w okolicznościach fantastycznej, wybornie stylizowanej przygody, której od tego akurat autora absolutnie się nie spodziewałem. Ponadto takie science fiction to ja rozumiem i do własnego serduszka stęsknionego za kameralnym kinem osadzonym pośród gwiazd przytulam. Bo rad jestem ogromnie z efektu pracy Gray’a, gdyż jej wynikiem hipnotyzująca obrazem i intymną optyką podróż poprzez galaktyki do własnego wnętrza. Na poziomie dźwięku i obrazu ekscytująca, analitycznie wdzięczna i do autorskiego rozbijania treści na atomy zachęcająca, choć w żadnym stopniu odkrywcza - filozoficzna (w kosmicznej otchłani) i psychologiczna (w duszy bohatera) pasjonująca rozprawa. Pewnie jak wielu trafnie zauważy niepozbawiona też dziur logicznych i jak to w kinie amerykańskim szerokim gestem przypisywania bohaterowi cech wręcz nadludzkich - kiedy zbyt swobodnie fika te koziołki w przestrzeni i fikając je zawsze trafia tam gdzie trafić powinien. :) Ale to tylko takie marginalne czepialstwo, kiedy zasadniczo te wszystkie wady to nic nieznaczące niedociągnięcia tła, bowiem tutaj liczy się coś zupełnie innego. Pierwszy plan to właśnie doskonała, czerpiąca pełnymi garściami z głównego wątku Czasu Apokalipsy Coppoli i nawiązująca też naturalnie do filozofii kina Kubricka, rezonująca intensywnie metaforyczna refleksja i genialne, godne licznych nagród mimiczne aktorstwo Pitta. Cała gama uczuć została teoretycznie celująco, praktycznie minimalistycznie i mimo to sugestywnie odegrana, w tym kluczowa wewnętrzna szarpanina tłumiona koniecznością ustawicznego zawodowego panowania nad odruchami. Tkwi w tej historii tajemnica i zarówno ona w utrzymującym napięcie scenariuszu, jak i w sposobie oddziaływania na widza. Szczerze, gdybym oparł się wyłącznie na racjonalnej płaszczyźnie mógłbym śmiało wypunktować wady. Jednak nie potrafię po odbyciu tego lotu zejść na ziemię i tylko orbituje z dystansem wokół jej słabości skupiając się na jej ulotnym właściwym wymiarze ideowo-medytacyjnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj