niedziela, 13 października 2019

Of Monsters and Men - Fever Dream (2019)




Gwoli archiwizacyjnej ścisłości przypominam, że dokładnie lat temu osiem islandzki Of Monsters and Men z impetem wbił się na listy przebojów za pośrednictwem mega ówcześnie popularnego singla Little Taks. Z pewnością głównie dzięki powyżej wspomnianemu, ale również bardzo dobrze sprzedającym się debiutem płytowym zaskarbił sobie sympatię milionów. Po kilku latach, a dokładnie na wiosnę 2015 powrócił z drugim krążkiem, lecz już takiego hajpu w telewizjach muzycznych chyba nie zanotował, chociaż może i nawet Beneath the Skin był to album lepszy od startowego. Oczywiście to sprawa dyskusyjna, subiektywnego osądu kwestia, bowiem to co się Panu X czy Pani Y podoba, nie musi jednocześnie Pani Z z automatu przypaść do gustu. ;) Nie zmienia to jednak mojego przekonania, że obydwie produkcje miały swoje istotne walory, liczne wielkie momenty, a pomiędzy nimi dostrzegam zmiany wyłącznie o charakterze ewolucyjnym, żadnym zaś radykalnie rewolucyjnym. Dzisiaj zaś mam ogromną przyjemność odbierać słuchem i sercem zawartość trzeciej płyty tej jednej uroczej Pani i towarzyszących jej czterech równie młodych i utalentowanych Panów. Nie przypadkiem napisałem, iż kompozycje z Fever Dream tak samo jak zmysłem słuchu kosztuje się także szczególnie wrażliwą duszą, gdyż to muzyka przepięknie rozmarzona i z cudownym (mimo że z północy) ładunkiem ciepła  w nutach zawartym. Może posiadająca przez fakt stylistycznej przynależności te cechy popu, które co bardziej wymagającą ambicji publiczność mogą skłonić do wydawania surowych opinii sprowadzających się do stwierdzenia, że to landrynkowy banał dla przewrażliwionej młodzieży, a nie pełnowartościowy kawałek naprawdę wymagającej świetnego warsztatu muzyki. Zgodzę się rzecz jasna, że Of Monsters and Men żadnych nowych lądów nie odkrywają, a technicznie rzecz biorąc ich twórczość opiera się bardziej na splocie wysokiego poziomu rozmarzonej emocjonalności i talentu do pisania ładnych melodii, niż prawdziwego geniuszu, który raczą wytrawne uszy melomanów od instrumentalistów wymagać. To nie ten kierunek, nie te rejony zaspokajania wygórowanych potrzeb. Tutaj, w miejscu gdzie swoje brzmienie lokują Islandczycy ważniejsze od biegłości są uczucia oraz całkiem zgrabne sięganie do inspiracji płynących z legendarnej już klasyki przede wszystkim syntezatorowego popu, lecz nie tylko. Nie szukając daleko i nie popadając w detaliczną analizę donoszę, że na przykład taki Sleepwalker oprócz hipnotycznej aury, posiada w charakterystycznych chórkach z tła manierę bliźniaczą z tą wykorzystywaną przez Eurythmics, a z innej strony w Róróró znacznie subtelniejszy w formie, ale jednak nowofalowy pomysł rytmiczny, czy w Wars taneczny funkowy szlif kojarzony z Daft Punk, wreszcie w zamykającym program albumu Sothsayer wypisz, wymaluj melodykę AOR-owską. Ogólnie grupa porzuciła całkowicie wszelkie dęciaki, jakie szczególnie na debiucie wyznaczały charakter kompozycji oraz zdecydowanie ograniczyła silnie z nimi kojarzone folkowe elementy i poszła odważnie w stronę elektroniki i większych przestrzeni uzyskując efekt podobny też nieco do tego co ich północni pobratymcy z A-ha wiele lat temu na światowy rynek muzyczny wprowadzili. Jest jednak nie tylko w obecnych dźwiękach Of Monsters and Men to coś co na początku tekstu zasugerowałem, a co odróżnia ich zarówno na współczesnej scenie i nie pozwala też by Fever Dream został skatalogowany jako ślepe naśladownictwo wyżej wymienionych grup pokroju Eurythmics i A-ha. To właśnie przepięknie rozmarzone przestrzenie w których wraz z tanecznym potencjałem dominuje absolutnie niebanalna liryczność, idealnie współgrająca z prostym aczkolwiek intrygującym obrazem z koperty. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj