piątek, 4 października 2019

Entombed - Bowels Of Earth (2019)




Będę uparty i nie odejdę od tagowania Entombed A.D. pod hasłem Entombed, mimo że to już trzeci long wydany pod szyldem z "przyrostkiem". Tak sobie w uzasadniony kiedyś sposób na wysokości Back to the Front ubzdurałem i nie ma bata, trzymać się tej zasady zamierzam - chociaż tak wiele w obozie legendy się zmieniło, to tak w zasadzie niewiele zmianom uległo, więc daje sobie prawo. ;) Zanim uległem potrzebie spisania tych zdań kilku, musiałem zrobić co najmniej naście sesji z Bowels of Earth, bym mógł umieścić w tekście coś więcej niż tylko suchy komunikat w rodzaju "nagrali/wydali". Problem w pierwszym kontakcie z materiałem polegał bowiem na tym, że tak bez żadnych pretensji przeleciał i większego zamieszania w świadomości nie zrobił. Czas mu więc poświęcony miał rzecz jasna zweryfikować czy to wada stała tkwiąca w charakterze numerów, czy może intensywność kompozycji i zwarta struktura powodowały, że zanim zagnieździ się w głowie trzeba pogrzebać w przykrytych żwawym tempem szczegółach. Może już teraz po miesięcznym z nim obcowaniu nie mam nadal przekonania, iż w nim coś więcej niż tylko rzemieślnicza poprawność, w kilku riffach, czy pomysłach aranżacyjnych chwilowy tylko błysk. Słyszę jednak niewątpliwie więcej i wyraźniej, że raz - jeszcze bardziej docisnęli pedał gazu, chociaż nie jest to blastów festiwal, i dwa - przez ten agresywniejszy ton, albo żywszy temperament uzyskali coś na kształt większej witalności, zarazem sięgając chyba po inspiracje z początków kariery. Ja przynajmniej nie dopatruje się w obecnym studyjnym obliczu zbyt wiele death'rolla i z czystym czarcim sumieniem mógłbym napisać, że Bowels of Earth to stu procentowa zawartość siarki w death metalu. W rytmice jest ogień i punkowa zadziorność, a w dość nielicznych solówkach pół na pół melodii i jazgotu. Sporo adrenaliny, mniej smoły - tylko finałowy To Eternal Night nawiązuje do tradycji mozolnego hymnu, inaczej ciężkiego walca przetaczającego się po kręgosłupie słuchacza i ostatecznie miażdżącego też jego czaszkę. Wszystko przed wałkiem zamykającym program płyty całkiem żwawo pędzi, stawiając najnowszą produkcję w świetle dwóch poprzednich krążków jako naturalną ewolucję - po charczącym, groove'm przesiąkniętym Back to the Front i jak widać teraz lepiej, stojącym w rozkroku pomiędzy nimi Dead Dawn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj