poniedziałek, 21 października 2019

Dogman (2018) - Matteo Garrone




O Jezusie, co to za zapomniane przez twojego ojca miejsce! Betonowe blokowisko tuż nad brzegiem morza, zamieszkane przez zmarginalizowaną garstkę funkcjonującą według prostego, brutalnego kodeksu i terroryzowaną ustawicznie przez potężnego nieposkromionego troglodytę z potwornym apetytem na narkotyki i przemoc. W tych smutnych i przerażających beznadzieją okolicznościach umieścił Matteo Garrone dwóch głównych bohaterów, którzy symbolizują głęboko zakorzenione w ludzkiej psychice atawistyczne zachowania. Jeden dominującą barbarzyńską siłę, drugi wobec niej uległość – ale nie ta dychotomia bezpośrednio zdaje się być tutaj kluczem do zrozumienia sensu tej surowej opowieści, przekornie tylko sprowadzonej do przetrwania. W tej pozornie prymitywnej i znaczeniowo głęboko metaforycznej relacji najistotniejszym jest brak oczywistości. Przecież pytanie jest wyraźne - kto tutaj kogo trzyma na smyczy, a dokładnie jakimi działaniami można uzyskać przewagę? W tej przewrotności właśnie dostrzegam geniusz myśli Garrone, że we względnej prostocie formalnej (z użyciem skromnych środków budżetowych), przemycił problematykę o złożonej naturze oraz pod odpychającą fasadą skrył dla widza inteligentnego rozbudowaną psychologicznie historię postaci oraz w jej tragicznych i skomplikowanych aksjologicznie losach zawarł piękno prostych ludzkich odruchów, z troską jako tą właśnie newralgiczną. Ponadto w mistrzowski sposób dobrał obsadę i zainspirował ją do uzyskania wysokiego poziomu autentyzmu - gromkie, absolutnie nieprzesadzone oklaski dla Marcello Fonte i Edoardo Pesce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj