sobota, 1 lutego 2020

Jojo Rabbit (2019) - Taika Waititi




Z pewnością jest to moje największe filmowe zaskoczenie ostatniego roku, a może nawet najmocniejsza pozycja z gatunku "must see" kilku ubiegłych lat. Film absolutnie wyjątkowy i tym samym powód bezdyskusyjny, aby jego pomysłodawcę (inspiracja podobno tkwiąca w pewnym znacznie bardziej konwencjonalnym opowiadaniu) uznać za nieprawdopodobnie pewnego własnych umiejętności twórcę dziesiątej muzy. Bowiem przygotować satyrę wojenną o tak pragmatycznie edukacyjnej wymowie - zagłębić się bez taniej kurtuazji, ale i z uczciwym szacunkiem w tematykę historyczną, przywołując z taką ekspresyjną swadą coraz mocniej uśpione demony nazizmu i nie epatując nadmierną przemocą, tak dosadnie pokazać jaki wpływ na życie ludzkie ma sięgający do brutalnej przemocy konflikt ideologiczny i przede wszystkim dokonując tego, to cholera nie ugrzęznąć w samej nieograniczonej konwenansami formule to jest sztuka wielka. Posiłkować się przy tym z lekkością bogactwem szerokich możliwości, obficie wypełniających finezyjną w kształcie formę, która nietuzinkowo prowokując ewoluuje z błyskotliwej groteski i przeistacza się imponująco płynnie z postaci ironicznej w poruszający dramat. Co więcej czynić to w obliczu bolesnej powagi niewyobrażalnej skali wojennej tragedii w sposób niezwykle ciepły, to zaprawdę wymagało idealnego wyczucia materii i okiełznania mimo wszystko brawury. Mieć też odwagę, aby świadomie narazić się na wielce prawdopodobne i uzasadnione oburzenie widzów i krytyki, gdyby podczas wykonywania tych skomplikowanych stylistycznych ewolucji coś poszło nie tak i efekt finalny pracy przekroczyłby tylko w niewielkim stopniu granice dobrego smaku, dotykając wrażliwości widza zbyt ofensywnie, to zuchwałość olbrzymia. Taika Waititi robi przecież bardzo wiele, by stać się celem ataków konserwatywnej części ludzkiej populacji. Wyrazistym obrazem i śmiałym słowem rzuca wyzwanie nie tylko ludzkiej przyzwoitości. Prowadzi pasjonującą lekcję dla wolnych od zagrożeń wojennych, sytych, lecz tym samym często narcystycznych współczesnych pokoleń, dokonując z chirurgiczną precyzją autopsji cech faszystowskiej ideologii. Przeprowadza rzetelną lustrację całej tej nadętej filozofii wciskania kitu o bohaterskich nazistach i dla celów demagogicznych mieszania z błotem innych nacji. Ośmiesza z łatwością cały absurd indoktrynacji i topornej propagandy, ale i jednocześnie uświadamia i przestrzega przed paranoikami u władzy i ślepym fanatyzmem. Podsuwa pod nos cierpką prawdę, która uprzytamnia jak nieodporni jesteśmy na pokusy naszego ego i jak proste mechanizmy manipulacyjne w rękach szaleńców potrafią z tak bezczelną łatwością zainfekować nie tylko dziecięce umysły. Zachęca do gromkiego śmiechu i bezkolizyjnie wymusza też śmiertelną powagę, snując oczami dziecka słodko-gorzką opowieść z mnóstwem sugestywnych i wartościowych kontekstów - wytłuszczając te rodzinno-przyjacielskie i podważające stereotypowe spostrzeganie. Od czasu La vita è bella  Roberto Benigniego nie było równie dobrego, bo dalekiego od patosu pomysłu na uwrażliwienie i uświadomienie. Uznaję więc film Waititiego za dzieło wielkie - mimo iż z zasady nie potrafię w podobnych okolicznościach oddzielić tematu od kompozycji i pomimo, iż za pierwsze samo w sobie ważne medalu z reguły nie przyznaje, ale za błyskotliwość przekazu i samą koncepcję realizacyjną jestem w stanie zgodzić się na  notę najwyższą. Jestem pod ogromnym wrażeniem szczególnie, że po obejrzeniu trailera zupełnie nie spodziewałem się obrazu tak mądrego i głębokiego.

P.S. Przed szereg naturalnie temat i sposób jego realizacji wychodzi, ale równolegle na kolejne zasłużone komplementy cała techniczna strona produkcji zasługuje. Miejsce w którym dokonano zdjęć idealnie zaaranżowane by oddać złożony klimat ówczesnej Rzeszy, scenografia z każdym osobnym detalem oraz cudownie dopasowane aktorskie kreacje z wyróżnieniem głównego sprawcy całego zamieszania występującego tu w postaci Adolfa Hitlera (wyimaginowanego przyjaciela głównego bohatera), ponadto wspinającego się ostatnimi laty konsekwentnie na Olimp aktorski Sama Rockwella, niemal równie warsztatowo dobrej Scarlett Johansson i obsadzie dziecięcej - tej jeszcze naturalnie mniej rozpoznawalnej części genialnej ekipy odpowiedzialnej za powstanie tak wielce porywającego dzieła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj