wtorek, 4 lutego 2020

1917 (2019) - Sam Mendes




To historia z pewnością wysoce wstrząsająca, bo nie jest widz w stanie przejść obojętnie obok ton ludzkiego nawozu rozkładającego się w błocie pośród zasieków z drutu kolczastego. Nie ulec dojmującemu przygnębieniu i nie poddać się mrożącemu krew w żyłach przerażeniu, przebywając wraz ze śledzonymi krok w krok bohaterami w otoczeniu dziesiątek kilometrów okopów, płomieni i zgliszczy. Będąc permanentnie poddawanym oddziaływaniu przejmującej ciszy, unoszącej się niczym dokuczliwa mgła nad tym cmentarzyskiem ludzkiej bezmyślności. Myślę iż po części 1917 jest kolejny obrazem przyczyniającym się w najlepszy z możliwy sposób do uzupełniania tradycji spektakularnego kina wojennego, w którym bez nazbyt obfitego korzystania z dydaktycznego moralizatorstwa, to ilustracyjnym charakterem narracji przede wszystkim przekazuje się treści potwornie sugestywnie punktujące bezsens wojennej pożogi. Jednako przez wzgląd na fakt, iż przed treścią i jej przesłaniem kroczy dumnie techniczny wymiar produkcyjny, to sama opowieść staje się podrzędna w stosunku do pomysłu realizacyjnego i w dużym stopniu koncentruje na sobie uwagę widza. Ja przynajmniej jako odrobinę tylko zorientowany w niuansach warsztatowych laik, póki nie obejrzałem zdjęć przedstawiających kulisy jego powstawania, nie bardzo rozumiałem jakim cudem w jednym niezwykle długim ujęciu kamera tak płynnie się porusza, a wokół nie ma śladów całej zmechanizowanej infrastruktury w rodzaju szyn czy innych elementów zapewniających stabilizację obrazu. Czyniłem to tracąc naturalnie kontrolę nad sednem wydarzeń, na rzecz analizowania technicznej strony pracy Rogera Deakinsa. Teoretycznie na ekranie rozgrywał się dramat, a ja praktycznie w sporym stopniu zastanawiałem się między innymi ile prób podjęto, by tym jak się okazuje sprytnie oszukanym jednym strzałem przejść przez dynamiczny charakter losów postaci. Zamiast więc w stu procentach przeżywać podsuwaną tak bezpośrednio z perspektywy żołnierza opowieść, ja dryfowałem po jej obrzeżach, stanowiących przecież jedynie narzędzie, a nie jego istotę. Te wzbudzające podziw zabiegi operatorskie są rzecz jasna najwyższej klasy i korzystanie z ogromnych możliwości techniki oraz przygotowania wszelkiego (niewiarygodna koordynacja i synchronizacja pracy całej ekipy techników i aktorskiej) to coś nietuzinkowego, coś co robi ogromne wrażenie, ale niestety odciąga znacznie uwagę od wydarzeń stricte fabularnych. A przecież znając doskonale dotychczasowy dorobek filmowy Sama Mendesa wiem, iż to emocje intensywne i błyskotliwość intelektualna zawsze decydowały o wyjątkowości jego twórczości, a jakby w przypadku 1917 nie starał się innowacyjnymi metodami zintensyfikować doznań widza, to brakło mu zwyczajnie miejsca na rozbudowaną warstwę psychologiczną. Film rzeczywiście poraża formą, ale stawiając na wymiar wyjątkowo widowiskowy on zaniedbuje siłę i głębię wyrazu. Stąd staje się bardziej spektakularnym popisem warsztatu Rogera Deakinsa, zamiast być kolejnym przenikliwym intelektualnie arcydziełem Sama Mendesa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj