poniedziałek, 7 października 2024

Joker: Folie à deux (2024) - Todd Phillips

 

Na dwa dni przed ogólnoświatową premierą na pełnej mnie z netu straszyli, ściągając i udostępniając wiedzę, iż Folie à deux zbiera mocno polaryzujące opinie, że tak okazał się największym tego roku rozczarowaniem i z drugiej strony (na całego skrajnie), iż to znakomita jest kontynuacja. Więcej dodam, bo mianowicie pojawiła się taka jedna recka nasza swojska przedpremierowa, w której młodociany redaktor z akademickim papierem z filmoznawstwa uznał Szaleństwo we dwoje za „pustą skorupę” i totalnie żałował tak jej czasu poświęcenia, jak swego retorycznego talentu i intelektu wybitnego na jej wielowymiarową analizę. W takiej więc atmosferze oczekiwania na kompletną porażkę, poddany sile sugestii kształtującego gusta, dorastającego i pokory nie uznającego obecnie pokolenia, nie mogłem być spokojny. Zacisnąłem zatem zęby najsilniej jak potrafiłem gdy otwierająca sekwencja kreskówkowa się pojawiła, z nadzieją iż przetrwam tą torturę na którą świadomie się naraziłem - inwestując także własny czas, a dodatkowo za friko spisując później refleksję w postaci quasi recki, bo każdy kto mnie osobiście zna, wie jak bardzo robię to pro publico bono i jak nie wierzę we własne siły w tym temacie by później obsesyjnie przeżywać każdą krytyczną uwagę wobec forsowanego wątpliwego jakościowo stylu anty literackiego. Do rzeczy jednak, bardzo proszę szoruj M natychmiast! Jako M który liczy po cichu że zna się odrobinę na kinie, donoszę zatem w pełni poczytalnie, iż to co miało mnie utwierdzić w czyimś rozczarowaniu, to mnie zachwyciło w moim mniemaniu, więc napiszę wartko a krótko - Joker 2 jest doskonały! Najwyraźniej bardzo mi się ta koncepcja z muzyką opowiadającą gro tej historii przypadła do gustu i forma musicalowa jaka jeszcze jakiś czas temu, gdy się o pomyśle dowiedziałem nie przekonywała, tak tak dzisiaj jestem przez nią w tej kontrowersyjnej wersji totalnie kupiony. Gapiłem się bowiem w ekran zahipnotyzowany i z zapartym tchem na pozbawiony grama taniej rozrywki (w rozumieniu, z jakimiś funta psich kłaków nie wartymi pod publiczkę fajerwerkami na przodzie sceny) obraz szczegółowo przemyślany, z koncepcją kompletnie wypinającą się na potrzeby sympatyków komiksowych idei, czyniąc ich zarazem wraz ze współautorem scenariusza nieświadomymi uczestnikami przesłania i wydarzeń. Za odwagę przytulam, za błyskotliwy skrypt bym ozłacał, za psychologiczną wnikliwość i wielowarstwową ocenę socjologicznego fenomenu dawał miejsca w konferencjach akademickich w temacie, a za odpowiedzialność, co by z postaci Jokera raz nie zrobić li wyłącznie szołmeńskiej ikony popkukltury na wzór z innych marvelowych czy tych bliższych jego pochodzeniu bohaterów zbiorowej smarkatej świadomości, jak i nie inspirować zagubionych, zaburzonych, sugerowałbym dziękczynną interwencję psychologów pracujących z dotkliwie poturbowaną młodzieżą. Stawiam takie postulaty, gdyż moja teza poseansowa sprowadza się do przekonania, iż Todd Phillips zrobił film jeszcze bardziej odstawiający na bocznice publiczność żądną hollywoodzkiej rozrywki, a postawił na publiczność doszukującą się, poszukującą w kinie zaspokajania potrzeb dużo wyższego rzędu, gdzie liczy się przekaz intelektualnie ekscytujący, a nie szorowanie po dnie łopatologicznym, przy wtórze wybuchów i pościgów. Nic dziwnego że ja obecnie wielbię Phillipsa za ten kierunek i za tą odwagę stylistyczną, że nie zrobił z „dwójki” sensacyjnego gniota, tylko pełnokrwisty dramat psychologiczny z sądowym wątkiem porywającym tak intensywnie, jak niewiele dotąd w historii kina produkcji w jakich takiż się pojawiał. Przygotował materiał oddziałujący i wciągający niczym najlepszej jakości thriller, a opakował go w formułę nawiązującą do musicalowej tradycji - przez co fenomenalnie urozmaicił raczej „gadane” oblicze, obliczem niby też gadanym, ale do akompaniamentu dźwięków standardów muzycznych i tym samym na kolejnym poziomie wizualno-lirycznym docierając z przekazem do widza. Żeby nie pominąć i nie narazić się na wytykanie takiegoż zaniedbania spieszę dodać jak bardzo do mnie trafiły wokalne popisy Phoenixa, jakie nic wspólnego nie miały z wypieszczonymi do granic przyzwoitości występami znanymi z większości musicali, jak też pragnę wyrazić uznanie dla Lady Gagi za idealne z nimi korespondowanie - wiedząc przeto, iż kobieta potrafi, bo mam czym zrobić warsztatowe wrażenie, a jednak powstrzymała się od zdominowania i więcej melodyjnie wyszeptała, niż z wykorzystaniem pełnego potencjału wyśpiewała. Tako też duet ten chciałbym wychwalić, bowiem bez mocy aktorskiej chemii oraz kapitalnie zaaranżowanej choreografii, sam przekaz analityczny nie miałby podobnej siły rażenia. Sposoby ich poruszania, język ciał i wreszcie tenże właściwy taniec w scenach quasi musicalowych to samo gęste dobro do pasjami wychwytywania i nim się rozkoszowania - jeśli oczywiście widz wrażliwy na te teoretycznie może nie pierwszoplanowe, lecz praktycznie niezwykle istotne detale. Suma summarum nie dostrzegłem jakiejkolwiek słabości (ja chyba tylko nie) w założeniach jak i w realizacji i na ten moment stwierdzam wprost lekko zaczepnie – lepszego filmu w sezonie nie widziałem. Jestem pod mega jego wpływem, ciesząc się iż Arthur finalnie się nad sobą i nami zlitował, a Phillips zlitował się nad Arthurem, Jokerem i nami, dostarczając obrazu o czymś i po coś, a nie dla czegoś wyłącznie finansowego.

P.S. Dodaje po kilku godzinach ścierania się z tematem i pojedynkowania z opiniami, iż uboczną wartością Folie à deux jest piękne odsiewanie amatorów efekciarstwa i podpinania się pod opiniowanie stadne, od (he he) skromnych, wyważonych miłośników (he he) kameralnej sztuki wysokich lotów. Poprzednie wejście Jokera zaskakująco ich/nas w podobnie wysokiej ocenie połączyło - obecne (bardzo się cieszę) przekornie pozornie, a przewidywalnie w zasadzie podzieliło. Ofiarnie tych pierwszych usprawiedliwiając - jeśli ktoś zasiadał w fotelu z nadzieją obejrzenia wypasionego blockbustera, to miał powody się zawieść. To też nie tylko przestroga dla naiwniaków, ale i dla przebiegłych niby, a w rzeczywistości niemądrze (he he) prowokujących reżyserów, aby nie próbowali NIGDY, PRZENIGDY więcej robić z ikony komiksowej, postaci z krwi i kości. Nie idźcie więcej tą drogą! Ludzie wychodzą z kina rozczarowani, a nawet zdruzgotani - jak ta Harley zawiedziona Arthurem. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj