wtorek, 15 października 2024

Kulej. Dwie strony medalu (2024) - Xawery Żuławski

 

Jak chcesz bracie robić to po amerykańsku, to nie rób tego na pół gwizdka! Wyszło bracie dobrze, ale w zasadzie na trzy gwizdka czwarte – do bólu schematycznie, z kompilacją scen inspiracyjne korzystających z hollywoodzkich hiciorów. Było więc w parze i w sekwencji grupowej choreograficznie fajnie tanecznie, z gestami wprost z filmów o sławnych i bogatych, było i też wmontowane archiwaliów sporo. Szałowo i dramatycznie było - z emocjami w ringu i w życiu prywatnym oraz bardzo konkretnie z kontekstem polityczno-historycznym, jaki za sprawą między innymi postaci Pułkownika Sikorskiego dał jasno do zrozumienia, że życie, czasem po prostu surowa egzystencja oraz postawy w PRLu, to nie było jakieś czarno-białe złe i dobre, tylko mnóstwo odcieni w codziennych kompromisach. Kuleja kojarzę od łebka jako gościa z konkretnym przekonaniem na niewyparzonej gębie i raczej bezkompromisowego w ocenie. Kuleja bowiem pamiętam medialnie już z czasów potransformacyjnych, czyli raczej specyficznie sympatycznego pół staruszka i jakoś nigdy nie odczuwałem potrzeby zgłębiania jego legendy, stąd zarazem obraz przez młodego Żuławskiego na potrzeby kina komercyjnego przygotowany tak mnie nieco zaskoczył, jak mogłem się w sumie spodziewać, że gdzieś za tym walącym słowem prosto w ryj tak skutecznie jak pięścią z mojej pamięci facetem musi się kryć niekoniecznie służąca jego legendzie przeszłość. Jurek tutaj nie został absolutnie wybielony, choć cholera wie czy z jego charakterem narcystycznym raczej, nie miałby pretensji do Żuławskiego, ale też w ogólnym rozrachunku wygrywa on w tej o nim opowieści, nie wyłącznie dwa złote medale olimpijskie, ale kończy jako swoimi manewrami życiowymi pokiereszowany, ale jednak facet z zasadami i facet ponad wszystko oddany rodzinie. Prawda że uczciwie i z szacunkiem oraz z wyrozumiałością to potraktowanie mojego sławnego częstochowskiego ziomala? Gościa z krwi i kości niedoskonałego i podatnego na sławy przywileje, rzutkiego sukinkota z charakteru, niepoukładanego lecz tak jak pogubionego tak zahartowanego i z taką pasją w ringu, że ja mu wybaczam słabości i jestem pewny, iż każdy kto obejrzy ten nasz rodzimy hit sezonu, także nie będzie się wychylał by Mistrza krytykować. Niby w tytule ten Jurek, ale myk przebiegły tego filmu polega na tym, że bohater z plakatu na przodzie sceny, a wyostrzone jego tło, w którym główną rolę odgrywa małżonka, Pani Helena. Dlategóż wprost odbieram przesłanie jako zasłużony hołd dla tej charakternej babeczki, niż dla Jurka i uznaję iż prawidłowo, bardzo prawidłowo, bowiem kolejny raz istotą szczęśliwego faceta odnoszącego sukcesy ta właściwa kobieta, z odpowiednimi dyspozycjami psychicznymi, cechami osobowościowymi. Oddana ale wymagająca i bez względu na wszystko uczciwe wspierająca - jakiej myślę niejeden doświadczony nieudanym związkiem typ takiemu farciarzowi zazdrości. Tym bardziej, kiedy w tej roli ktoś tak ponętny jak Michalina Olszańska, w scenach tanecznych i świetnie skrojonych kostiumach prezentująca się zjawiskowo. W ogóle to ja myślę, iż odrobinę może przesadzono z tą urodą zaangażowanych panien, bo aż za często trudno było się skupić na wszystkim innym poza ich fantastycznymi walorami, więc i męskie role drugoplanowe jakby nie były wyraziste, to po seansie u mnie jednak w pamięci przegrały. :) Tym bardziej że Żuławski wtłoczył tu wszystkiego po korek i jeśli nawet się nie ulało, bo scenariusz sprawnie został uszyty, a ścieg użyty żaden najbardziej toporny, to niby cztery tylko lata z życia Mistrza mogły bogactwem wydarzeń i kontekstów nasileniem nabałaganić w głowie, w sensie o zawrót przyprawić. Zamykając wrażeń serię, mam jeszcze takie przy okazji bokserskie skojarzenie, że wyszło filmowo porządne kino aspirujące do blockbustera (na nasze warunki), ale bez przesady, bo ja nie wypełzałem z kina posłanym na deski. Trochę tych koncepcyjnych ciosów najzwyczajniej powietrze młóciło, niczym te serie naparzane na korpus odtwarzane na podstawie najważniejszych Jurka ringowych pojedynków. One efektownie wyglądały, ale większego wrażenia emocjonalnego nie wywoływały.

P.S. Spróbuje jeszcze zamiast w zdań kilkunastu, to w jednym zdaniu. Mianowicie choć ostatni chyba raz w takiej popularnej konwencji coś równie dobrego widziałem, gdy o Relidze Palkowski opowiadał, to szczerze Żuławski w żadnym momencie, modelowego hiciora sprzed dekady nie przeskoczył. A była okazja - oj była!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj