niedziela, 29 września 2024

Weather Systems - Ocean Without A Shore (2024)

 

Szczerze? Jakby nie inaczej! Uważam iż Anathema na każdym etapie była wielka, a im dłużej pozostaje w zawieszeniu, tym jej brak naturalnie dotkliwszy i nadzieje mniejsze. Teraz dodatkowo po wydaniu przez Daniela Cavanagh albumu pod szyldem jawnie nawiązującym do jednego z krążków swojej macierzystej formacji to przekonany jestem, iż jej powrót stanął pod krytycznym znakiem zapytania. Pamiętając iż brat Vincent też coś indywidualnie kombinuje i dał niedawno znać o tym publikując epke własnego projektu. Także na horyzoncie bodaj długograj The Radicant, a w odsłuchu od dwóch dób u mnie Ocean Without A Shore Daniela. Przyznaję się jednak iż spisując na bardzo gorąco własne w debiucie Weather Systems przemyślenia pozostaje niejako w całkiem sporym szoku, bowiem nie liczyłem po zapoznaniu się jakiś czas temu z pierwszym singlem na materiał który moją uwagę na sto procent stu procent możliwych przykuje, to i nie mam większej wiedzy z kim akurat Daniel dokładnie nad Ocean Without A Shore współpracował. Proszę o wybaczenie, nie jest to teraz akurat takie najważniejsze, kiedy muszę odszczekać poniekąd swoje przekonanie, iż w The Radicant pokładałem większe nadzieje, a projekt Daniela ze względu na wtórność uznałem za mniej interesujący. Dzisiaj ja od 48 godzin wgłębiam się w jego premierowy album i jestem pod wrażeniem - wrażeniem chyba jeszcze większym niż te dziewięć indeksów, faktem iż tak bardzo potrzebowałem nowej płyty "Anathemy". :) Sytuacja jest jednako mocno skomplikowana, bowiem iż Ocean Without A Shore jest znacznie fajniejszy niż oczekiwałem i potrafi mnie niezwykle na sobie skoncentrować, ale mam też pewne uwagi, a one odnoszą się niejako do brzmienia, jakie nazbyt sterylne, a w momencie wejścia intensywnych gitar bodaj za mocno skompresowane, a ja bym postulował aby taka nuta wybrzmiewała bardziej organicznie, w znaczeniu naturalnie. Być może to odczucie jedynie tymczasowe i jeszcze zanim tydzień od premiery minie zmienię zdanie, ale teraz jest tak a nie inaczej, więc donoszę. Dziwne jest jeszcze to, że kompozycje posiadają sznycik rzecz jasna wprost współcześnie anathemowy, a dwa spośród nich stanowią nawet udaną kontynuację klasycznych Anathemy utworów, lecz gdy tak je wszystkie obierać ze skórki, gdzieś brak im tego czegoś co sprawiało, iż klasyczne dokonania były najzwyczajniej pełne i głębokie, a obecne pod nowym szyldem i z ograniczonym wkładem osobowym robią wrażenie właśnie pozbawionych zespołowego oddziaływania tak przy pierwotnym komponowaniu jak i dopieszczaniu podczas prób. To zdaje się powoduje moje lekkie wahanie i zdystansowanie, jakbym jednak bardzo nie mógł chwalić tego co wyobraźnia muzyczna Daniela mi zaoferowała. Poza tym Ocean Without A Shore trudno mi odbierać jako wprost Anathemy kontynuację, bowiem forma jej zawartości znacznie lepiej pasowałaby gdyby powstała być może oczywiście w okresie po wydaniu krążka do którego szyld projektu starszego z braci nawiązuje. Tutaj, w miejscu po ewentualnej reaktywacji widziałbym kierunek proponowany przez The Radicant - słysząc też że część z pomysłów Daniela nie boi się intrygującej elektroniki. Ona jest, ona ma wpływ, tak jak i puls podskórny, ale przede wszystkim gra tu postcrockowy, quasi floydowy i silnie orkiestracjami z parapetu przesiąknięty, osłuchany styl z przełomu 2010-2014 anathemowej dyskografii. 


P.S. W sumie to wiadomo, gdyż wynika samo z siebie, ale dodam posiłkując się minimalnie sparafrazowanymi słowami twórcy, iż ta płyta jest bardzo bezpośrednia, szczera i płynąca z serca – zabiera w podróż z kilkoma bardzo osobistymi, intensywnymi, emocjonalnymi utworami, będąc duchową, pochodząc z wyższego miejsca, więc powinna poruszać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj