czwartek, 10 października 2024

The Substance / Substancja (2024) - Coralie Fargeat

 

Raport sytuacyjny nie natychmiastowy, uleżeć bowiem to co może z początku uwierało się musiało lub oswoić się była konieczność - przetrawić ten ciężki jak ołowiany klocek krwistego mięcha kawał. Tytuł to co zdobył szeroki rozgłos, odbił się donośnym echem, osiągając poziom jaki zapewnił scenariuszowi elitarne laury, lecz jak to często bywa gdy obraz w atmosferze kontrowersji czy wręcz szoku uznanie zdobywa, nie było pewności że kino agresywne formalnie zdobędzie też u mnie przychylne przekonanie. Tak że niby zachowywałem zdystansowane, zdroworozsądkowe podejście, a jednocześnie oczekiwania gigantyczne gdzieś głęboko schowane wciąż we mnie pulsowały, natomiast spieszę wreszcie donieść, iż odczucia rzeczywiste z autopsji mam teraz dość mieszane. Myślę iż do połowy nie byłem przekonany, od połowy momentami czułem się porwany, natomiast finał mnie rozśmieszył, aczkolwiek był metaforycznie i symbolicznie okazały. Jakaś klamra na siłę i ostatnie dwa kwadranse, które mógłbym dosadnie podsumować, iż reżyserka oszalała. Wracałem mimo to z kina z tym filmem w czachę wbitym - nie mogłem zgasić na mordce absurdalnego uśmiechu (tak tak, bo ja to tak z kampowymi mam body horrorami), ale nawet jeśli czułem zażenowanie przerostem formuły, w sensie obcowania ze spektaklem świadomie, ale jednak niegustownie przegiętym, to miał on w sobie bezdyskusyjnie coś wartościowego do przekazania (Elisabeth Sparkle za oczekiwania tak jak najgłośniejszy ostatnio Arthur Fleck płaci) i zryje zapewne tak aby wyostrzyć perspektywę co niektórym banieczkę. Gdyby przyciąć sporawo nadmiernego, powstrzymać wizualny obłęd nieco, to by Substancji na dobre jedynie wyszło i szerzej do mas mogłaby przemówić. A tymczasem rzekłbym, iż stała się bardziej przyciężkawą próbą oswajania w mainstreamie wizualnego kiczu, a wręcz skierowana do elit kinofilskich, dodawania temu kiczu waloru artyzmu. Nie znam się na gatunku (wspominany w kontekście tak Cronenberg jak Lynch), raczej poniekąd wybiórczo ikoniczne produkcje poznaję, wiedząc jednako iż nie pierwsza to taka próba i kina historia zna twórców, którzy starli sobie szkliwo dążąc do zaszczepienia formuły pośród wzorcowo mainstreamowej widowni. Za odwagę duży plus, za scenariusz ocena państwowa z plusem (gdzie mu tam do wzorca bani rylca w postaci Requiem dla snu), a za całokształt realizacyjny dobry z dużym plusem. Wyróżnienie jeszcze dla powracającej w nareszcie ważnym filmie Demi Moore i baaardzo fajniusio karykaturalnie obleśnego Quaida oraz dla tej panienki, która do tej pory za cholerę z podobną aktorską twarzą mi się nie kojarzyła. 

P.S. The End - było i się odcisnęło, ale minęło w sumie po jakichś 12 godzinach. To też jakiś rodzaj recenzji!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj