piątek, 4 października 2024

Le Procès / Proces (1962) - Orson Welles

 

Uwaga nadrzędna brzmi - jeżeli człowieku oryginału w postaci kafkowskiej prozy nie czytałeś, to zapewne pogubiony w surrealizmie i metaforyce zaadaptowanych na potrzebę filmu scen bezsprzecznie pozostaniesz. Zatem jeśli zabierasz się za taką wymagającą sztukę filmową, potrzeba Ci tak skupienia podczas seansu (oj nie jest łatwo), jak i aby owo uzyskać fundamentu w postaci pasji także do klasycznej literatury. Ja jej w wystarczającym stopniu nawet dzisiaj nie posiadam, ani tym bardziej za nieco starszego smarkacza nie znalazłem czasu aby w oryginał się wgryzać, stąd dla mnie seans z interpretacją Orsona Wellesa był doświadczeniem z pogranicza intrygującej męczarni i jeśli oceniać jego pracę z punktu widzenia poziomu do zanurzenia się w książce zachęcenia, to wypadł blado. Ten statystyczny człowiek w obliczu sądowej machiny w osobie Anthony’ego Perkinsa także nie wywarł na mnie jakiegoś gigantycznego wrażenia, a jego zmagania niemal absolutnie nie wywołały we mnie emocjonalnych uniesień, więc proszę wybaczyć, lecz wówczas trudno o wysoki poziom zaangażowania, kiedy główny bohater poniekąd obojętny. Mnie jako osobę bez wiedzy książkowej i jak widać odporną na dramatyzm przedstawionej sytuacji, w znaczeniu braku obciążenia uznanym oryginałem czy wystarczającą empatią „orsonowski” koncept merytoryczny wymęczył. Oceniając teraz maksymalnie subiektywnie mogę napisać jednak, że mnie zassał zasadniczo on wyłącznie wizualnie, a dokładnie najbardziej wybrane do obsady kobiece gwiazdy ówczesne i tegoż konceptu architektoniczny sznyt. Trudno mi też jednak mocno przyczepić się na przykład do gry aktorskiej, choć ona w scenografię niczym kukła wbita i nawet jeśli nie przepadam za tonem z nabraną do płuc przesadną ilością powietrza, to zgrzytać zębami nie zgrzytałem. Drogie piękne Panie to swoją drogą i w sumie bardziej na nie patrzyłem niż ich słuchałem, natomiast Perkins w roli Józefa K. zapewne był taki jakiego od niego Welles oczekiwał, a że chłodna i sztywna zarazem poza w jego filmach jest charakterystyczna, to efekt jest właśnie taki bardzo sceniczny. Podsumowując już - bowiem nie ma konieczności po raz milionowy analizować treści, tym bardziej w kontekście wspomnianego braku znajomości fundamentu, dodając iż trudno oddać zapewne było atmosferę oryginału (znający się na Kafce podkreślają!), tym samym uważam bez porównania opiniować o efekcie przez pryzmat oddania ducha jego oryginalnej prozy. Odrobinę wstyd mi teraz własnego, w pełni już świadomego literackiego zaniedbania i obiecuje sobie, iż jeśli jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się wejść w świat kinowej adaptacji klasycznego, a przede wszystkim mocno wymagającego intelektualnie dzieła literackiego, to jeśli nie przebije się wcześniej przez oryginał, to chociaż drobiazgowo przestudiuję jedno z jego dostępnych fachowych opracowań. To może nie zmieni sytuacji z doświadczeniem jego ducha, ale z pewnością da mi poczucie uczciwego podejścia do kwestii wymaganej w nawet quasi recenzjach analizy treści. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj