poniedziałek, 8 grudnia 2014

Cavalera Conspiracy - Pandemonium (2014)




Jedynka kompletnie pozamiatała, bo między innymi przypomniała, że bracia Cavalera w przeszłości odpowiedzialni w sporej części byli za takie thrash/deathowe petardy jak Schizophrenia, Beneath the Remains czy Arise. Dwójka natomiast całkowicie rozczarowała, gdyż do inspirowanej klasyką nowoczesnej, agresywnej i motorycznej formuły zbyt intensywnie słodycz zaaplikowali, uzyskując tym samym ciężkostrawny i mdły zarazem rezultat. Trójka zaś, będąca głównym tematem tej refleksji, hmmm... cóż? Ona powinna bezpośrednio po debiucie powstać, by zachowany został pęd przez Inflikted rozkręcony. Nie ma co ukrywać, że Pandemonium powraca do zdecydowanie bardziej surowego mielenia, pełnego agresji i typowo motorycznych galopad. Iggor żwawo podkręca tempo, a gitary rzężą jak na tego rodzaju stylistykę przystał i chociaż po trosze mógłbym pretensje mieć do brzmienia, które pozbawione nieco brudu i odpowiedniej szorstkości na rzecz skompresowanej cyfrowo obróbki to i tak efekt jest wystarczająco satysfakcjonujący. Trzeba się tylko przyzwyczaić do specyficznego soundu o odrobinę zbyt płaskiej fakturze, a może to tylko i wyłącznie takie moje subiektywne odczucie. Niemniej jednak jest to do zrobienia, szczególnie, że same kompozycje na tyle zgrabnie z prostych patentów sklecone, iż przyjemności same w sobie sporej dostarczają. Max ryczy rasowo, zdziera gardło i kiedy już masowo aplikowane napierdalanie zdaje się odrobinę nużyć, finezyjne solówki Marca Rizzo na nowo sporo świeżego powietrza do faktury numerów wpuszczają. Reasumując jest bardzo dobrze, a dodatkowym atutem niekonwencjonalnie potraktowana kwestia oprawy wizualnej. To tak charakterystyczny layout, iż bardzo mocno w pamięć się wbija i od początku nierozerwalnie z dźwiękami z krążka się kojarzy. Kapitalnie, że ze ślepej uliczki Blunt Force Trauma nazwanej, szybko się wycofali i odnaleźli kurs bardziej fortunny. Cieszy mnie to bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj