piątek, 5 grudnia 2014

Sala samobójców (2011) - Jan Komasa




Sala samobójców, czyli głośny debiut Jana Komasy, dziś znanego przede wszystkim szerokiemu gremium za sprawą wielce oczekiwanego, lecz nie do końca nadzieje spełniającego Miasta 44. Opieram się tylko na medialnych donosach, gdyż sam jeszcze wiwisekcji na tym obiekcie nie przeprowadzałem. Nie omieszkam oczywiście wkrótce tego zrobić, by przede wszystkim własną opinię sobie wykształcić, wszak Komasa dzięki Sali samobójców na poważne traktowanie z pewnością zasłużył. Aż trudno uwierzyć, że ona jego pełnoprawnym i pełnowymiarowym debiutem, bo dojrzałość i precyzja z jaką temat zarówno warsztatowo jak i mentalnie potraktował zaiste godna. Spłycanie odbioru tego obrazu do współczesnych emo kategorii, to daleko idąca niesprawiedliwość, gdyż w tym tworze zawarł Komasa niezwykle szerokie spektrum problemów z jakimi zarówno rodzicom jak i latoroślom przychodzi się mierzyć. Portret konkretnej wielkomiejskiej, zaliczanej do elity bogatej i wykształconej rodziny jest udaną próbą ukazania przejmujących relacji międzyludzkich z dwóch skrajnych perspektyw. Tak najogólniej, rodziców, którzy zatraceni w życiu zawodowym gubią realny kontakt z dorastającym synem i młodych ludzi zagubionych w świecie dojrzewania. Emocjonalnej pustki, którą można wypełnić codziennymi rytuałami, przyzwyczaić się do dystansu przełamywanego incydentalnymi chwilami słabości czy permanentnymi kurtuazyjnymi gestami. Takim życiem pozorami rodzinnego współżycia, które z czasem dają złudne poczucie prawidłowego realizowania swoich obowiązków. Tyle, że to tylko iluzja, bo substytuty nie wypełniają coraz większej przepaści, a gromadząca się zagłuszana frustracja nie przestaje coraz bardziej gwałtownie dochodzić do głosu. Są pieniądze, potrzeby są zaspokajane, a człowiek może być nieszczęśliwy - to takie banalne i prawdziwie realne oczywiście. I nie ma znaczenia czy to osoba dorosła czy jeszcze infantylna niedojrzała jednostka. Każdy z nas potrzebuję czegoś więcej prócz luksusów w materialnej postaci i chociaż poziom natężenia potrzeb wyższego rzędu jest u nas różny, a apetyt najczęściej rośnie w miarę jedzenia, to rzeczą uniwersalną i niezależną od jednostkowych predyspozycji jest to, iż jako ludzie bezwzględnie emocjonalnie uzależnieni jesteśmy od innych osób. Nasza motywacja, energia, siła pochodzi ze źródła, którym są najbliżsi czy przyjaciele. Brak tego paliwa to powolna, stopniowa samozagłada, to taka prosta zasada i zarazem niezwykle skomplikowany mechanizm. Wiemy na czym to polega, a w większości jesteśmy bezradni w obliczu praktycznego wymiaru funkcjonowania. Komasa dostarczył mi ogromu materiału do przemyśleń, zainspirował do psychologicznych czy filozoficznych poszukiwań, pobudził do wielowymiarowych refleksji i przede wszystkim przestrzegł przed popełnianiem błędów jakie trudne do skorygowania o czym przekonuje bezradność bohaterów, pomimo ogromnych pokładów dobrej woli i zaangażowania w ich walce widocznych. Poprzestanę jedynie na powyższych wnioskach natury ogólnej, choć tematu oczywiście w ułamku nie wyczerpałem, bo on nawet na rozbudowanym naukowym sympozjum trudny do pełnego rozwinięcia. Jest tu tyle ciekawych wątków i ich implikacji przez co wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że tak młody reżyser tak dojrzale, warsztatowo przejrzyście i sugestywnie tą rzeczywistość ogarnął. Brawo Panie Janie! 

P.S. Tekst powyższy przydługawy, ale muszę jeszcze zauważyć, iż obsada wyborna, bo Agata Kulesza i Krzysztof Pieczyński to pierwsza liga, a młody i młoda jak i cały drugi plan aktorski równie dobry. Brawo Państwo aktorzy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj