piątek, 17 kwietnia 2015

Minsk - The Crash & the Draw (2015)



Jedyny problem jaki mam z takim graniem, to ta tendencja wśród tych, co tego rodzaju młóceniem się parają, by do oporu krążki zapełniać. Przez to materiały stają się zwyczajnie ciężkostrawne i męczące. Z natury to dźwięki, co gniotąc ciężarem, spowijając mrokiem i emocjonalnym dołem do łatwych w odbiorze nie należą, stąd nadmierna ilość tego „dobra” jest często wyzwaniem ponad moje siły. Niemal osiemdziesiąt minut nawet w towarzystwie ciekawych rozwiązań aranżacyjnych, na zmianę chwytliwych i ultra ciężkich riffów, w przypadku najnowszej odsłony ekipy zza wielkiej wody, to dla mnie zbyt wiele. Po kilku seansach z tym monolitem powyżej zaznaczona oczywista refleksja nie daje mi spokoju. Gdyby The Crash & the Draw w nieco ponad trzech kwadransach zamknąć i ograniczyć do pewnego rodzaju esencji, w moich oczach krążek nabrałby zgrabnych kształtów, których powab byłby zdecydowanie intensywniejszy. W obecnej formie niestety nadmierna masa przytłacza i finalnie monotonią trąca. Rozumiem, iż rozmiary w tej estetyce zdają się mieć kluczowe znaczenie, a hasło „zmiażdżyć słuchacza” jest przewodnim dla jej twórców. Uparcie jednak postulowałbym o umiar, bo paradoksalnie im w rozsądnych proporcjach mniej tej miazgi tym wyraźniej odczuwalne wszelkie jej walory. Numery wtedy nie zlewają się w jedną bezkształtną substancję, tylko uwypuklają charakterystyczne cechy konstrukcyjne. Nie są powielane w schematycznym układzie, a siła ich rażenia jest bardziej precyzyjnie naprowadzana. Może moja ograniczona znajomość tej gatunkowej konwencji nie predestynuje mnie do eksperckich wniosków. Mam jednako laickie przekonanie, opierane na zwykłej uniwersalnej wrażliwości muzycznej, że tych świetnych pomysłów na tym krążku starcza na w przybliżeniu minut pięćdziesiąt, a reszta to niepotrzebne nabijanie licznika. Terapia wyszczuplająca na dobre by wyszła, a za wzór powinien, Blindead z Affliction posłużyć. Niewiele ponad trzy kwadranse w wykonaniu rodaków, to bogate emocje, które po każdorazowym finale na nowo chce się przeżywać. The Crash & the Draw bez wątpienia ma potencjał na podobnym poziomie, przykro jednak, że został on nieprzyzwoicie rozciągnięty, niczym markowe dresy karka spod remizy. Gdyby one opinały wypracowane tonażem mięśnie pewnie więcej wzroku gorącego towaru by przyciągnęły. :) Tak to widzę i tego porównania z portkami karków się nie wstydzę. To skojarzenie proszę wyłącznie z wagą kompozycji Minsk łączyć.

P.S. Wyróżniam i jako fundament ustawiam te wyborne kompozycje: Within and Without, To You There Is No End, To the Garish Remembrance of Failure, When the Walls Fell i cztery odsłony Onward Procession.

6 komentarzy:

  1. Nowy Minsk jest trochę przydługi i można by go skrócić ale po kilkunastu przesłuchaniach idzie się przyzwyczaić i człowiek zaczyna dochodzić do wniosku, że w zasadzie nie wiadomo co by stąd wyrzucić. Ja ewentualnie pogrzebałbym trochę przy utworach - innej opcji nie widzę. Na początku nie mogłem przyzwyczaić się do nowej odsłony zespołu (poprzednie dwa, zupełnie inne, albumy uwielbiam) ale teraz TCATD wciągam jak bocian żabę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Męczy mnie ten album jednocześnie i intryguje, nawet bardzo. Może po wielokrotnych odsłuchach ogarnę temat w całości. :)

      Usuń
  2. A słuchałeś ich poprzednich albumów? Sprawdź chociażby "Embers" z "The ritual fires of abandonment" lub "Almitra's premonition", "Means to an end" i "Crescent mirror" z "With echoes in the movement of stone". To jest dopiero miazga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam częściowo, pewnie sprawdzę dokładnie.

      Usuń
    2. Sprawdź koniecznie - warto. Wpadnij do "Rolowego Świata Muzyki" - pełno u mnie o podobnym graniu.
      btw. Fajny blog, gust podobny no i lubię szykiem przestawnym pisanie:)

      Usuń
    3. Pewnie, już wrzucam fanpage'a do obserwacji. Pozdrawiam

      Usuń

Drukuj