sobota, 16 września 2017

El Maquinista / Mechanik (2004) - Brad Anderson




Ależ to była w moim przekonaniu swego czasu petarda. Jak mnie podjarał ten twist i wszystko to co z ekranu do mnie płynęło. Jak mnie zaimponował Christian Bale, że takie poświęcenie dla roli pokazał - ekstremalną przemianę fizyczną, nie dla kasy przypuszczam, bo angaż pewnie do najwyższych nie należał. Tutaj o szacunek w branży i wśród widzów chodziło, o zbudowanie legendy i sygnał jasny, że nie wyłącznie aktor szmalem żyje, ale także ma ambicje artystycznego formatu. A że oprócz ofiarności gwiazdy Brad Anderson popisał się reżyserską wprawą, wyczuciem tematu i klimatu, pod aktorski majstersztyk podłożył tło sugestywne z wyblakłą kolorystyką, bladymi twarzami i zimną atmosferą, to i powstał thriller znakomity, który cel postawiony zrealizował z nawiązką. Przygnębiający obraz psychicznej i fizycznej dekonstrukcji, rozpadu osobowości i ciała, pomieszania zmysłów i schizy intensywnie rozsianej. Pytania, pytania, pytania! Co jest rzeczywistością, a co projekcją umysłu? Co prawdą, co fałszem? Co jest mną, a co moim alter ego? Dramat otworzył drzwi do podświadomości, tam ukrył sens i prawdę zastąpioną majakami, omamami, halucynacjami, iluzjami, urojeniami. To ponura, cholernie dołująca, ale i intrygująca psychologiczna gra z twistem w finale, który idealnie zamyka fabułę i pozostawia z opadem szczęki (przynajmniej ówcześnie). Szczytowe reżyserskie osiągnięcie Brada Andersona, którego poziomu za cholerę nie potrafił utrzymać, od kolejnego filmu zjeżdżając gwałtownie po równi pochyłej. Szkoda!

P.S. Jeszcze raz szacun dla Bale’a - był Trevorem Reznikiem w Mechaniku i na drugim biegunie za czas jakiś Irvingiem Rosenfeldem w American Hustle. Metamorfoza level hard! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj