czwartek, 12 października 2017

Blade Runner 2049 (2017) - Denis Villeneuve




Napiszę jak jest wyłącznie z własnej perspektywy, nie pokuszę się o detaliczne porównania czy przesadne analizy – tutaj o BR2049 będzie prosto z mostu. Zresztą, po co niby miałbym to robić, na cholerę konkurować z masą tekstów wyczerpujących temat tak dalece, że korzystając jedynie z podstawowych sformułowań nie byłbym w stanie dodać nic nowego, a już tym bardziej ciekawego. Temat w przestrzeni internetowej jest maksymalnie zagospodarowany i nic już nie pozostało takim jak ja amatorskim pismakom, jak tylko dla własnych potrzeb archiwizacyjnych spisać podstawowe refleksje cisnące się tuż po zakończonym seansie. Sprawa wygląda tak, iż te prawie trzy godziny seansu, to doskonała robota pod względem zsynchronizowania fabuły jedynki z kontynuacją. Obydwie odsłony znakomicie współgrają ze sobą w tej kwestii i nie ma się czego czepiać, tylko chwalić trzeba. Na komplementy zasługuje również strona wizualna, zdjęcia wykonane z rozmachem, kadry wypieszczone, scenografia i wszystko, co z tym segmentem powiązane. To absolutny majstersztyk na który patrzy się z podziwem i estetyczną przyjemnością, podobnie odbieram udźwiękowienie, które za sprawą przeszywających odgłosów i rasowo skorelowanej z wizją muzyki wrażenie robi wystarczająco dosadne, by po opuszczeniu sali kinowej jeszcze w trzewiach czuć te wibracje. Tyle technika, teraz wartość treści i znaczenia, czyli odpowiedź na pytanie, co pod tą efektowną warstwą dla wzroku i słuchu skrywane jest dla intelektu? Nie ma co narzekać, na grymasy także tutaj nie ma miejsca, albowiem Villeneuve pokusił się o niezwykle ambitną w założeniach i intrygującą dla umysłu w praktyce analizę psychologiczną potrzeb ludzi, replikantów i nawet hologramów. Potrzeb, które nawzajem przez byty zrodzone i wykreowane są zaspokajane i w różnych konfiguracjach implikują całą paletę problemów natury egzystencjalnej. Postawił na filozoficzne poszukiwania autentyzmu w relacjach, zagubionej w świecie bez emocji istoty człowieczeństwa, w okolicznościach i sytuacjach, w których paradoksalnie replikanci czy hologramy stają się bardziej ludzkie niż człowiek. Zadał wiele pytań podpartych kompletnym zgłębieniem problematyki, znakomitym przygotowaniem merytorycznym. Ale! Jak film Ridley’a Scotta to było zjawisko, pełna chemia, nawet rodzaj fenomenu zrealizowanego w tej jednej wyjątkowej chwili, idealnych okolicznościach sprzężenia przypadków, tak wizja Villemeuva to tylko i aż potężna machina produkcyjna i obsesyjna wręcz pedantyczność. Tam w pierwowzorze był czarujący futurystyczny romantyzm, którego tu na próżno szukać, tutaj natomiast jest zimna mechaniczna precyzja na wszystkich poziomach produkcji – w obrazie, dźwięku, nawet grze aktorskiej. Jest intelektualna łamigłówka w psychologicznej przenikliwości filozoficznego przesłania, chirurgiczna sterylność i monumentalizm podniesiony do potęgi. Nie ma niestety duszy, tego czynnika dodającego wartości nienamacalnej, wartości emocjonalnej i duchowej, będącej najsilniejszą stroną pierwowzoru sprzed trzydziestu pięciu laty. Ja przynajmniej jej nie dostrzegłem i jeżeli ona była to w proporcjach zupełnie dla mnie niewystarczających.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj