środa, 4 października 2017

Baby Driver (2017) - Edgar Wright




Ufff seans zakończony! Czy to było to, czego akurat oczekiwałem? Czy to zaspokoiło apetyt, który spory entuzjastycznymi recenzjami został pobudzony? Ja spodziewałem się, że to będzie widowiskowe, że efektowne i mocno nakręcone, ale zakładałem, iż oprócz spektakularnej formy coś jeszcze będzie mnie w filmie Edgara Wrighta pobudzało. Życzyłem sobie by totalnie banalnie w treści nie było, aby naiwności mi oszczędzić i intelektualnie poniżej stanów średnich nie zejść. A jak jest? Jest przyzwoicie, głupie to totalnie nie jest, a i jakąś wybitną ambicją w tym zakresie nie porywa. A była obawa po startowej scenie, że obejrzę kretyństwo zainspirowane Bessonowskim barachłem, Taxi nazwanym. Na szczęście efekciarskie pościgi to tylko fragment fabuły, a inspiracje bardziej rozłożone pomiędzy inne, i to te muzyczne produkcje. Tą sprzed roku, czyli La La Land i tą sprzed lat już wielu, czyli The Blues Brothers. Może błądzę takie wnioski wysnuwając, takimi skojarzeniami częstując, ale pokrewieństwo z musicalem Damiena Chazelle wyraża się w nowoczesnym, dynamicznym i cholernie żywym montażu, pracy kamery, jej wirowaniu wokół i pomiędzy aktorami. Wreszcie ten romansik tytułowego bohatera to wypisz wymaluj taka słodziutka historyjka jak pomiędzy Mią i Sebastianem. Trop z super hitem Johna Landisa zasugerowany natomiast akcją, sensacyjnym sznytem i brzmieniami muzycznymi. Na koniec zaś zostawiłem skojarzenie, które mocny opad szczęk może zafundować. Bowiem, jak zobaczyłem tego „doktorka” granego przez Kevina Spacey’a i ekipę przygotowującą rabunek, to moje myśli natychmiast pobiegły w stronę polskiej klasyki kina jaką Gangsterzy i filantropii. :) Oczywiście nie zwariowałem i nie mam przekonania, że Wright widział film spółki Hoffman/Skórzewski, ja tylko luźno sobie w myślach podryfowałem i sentymentom się poddałem. :) Ogólnie Baby Driver to taka nieco dziwaczna hybryda, posklejana z zasadniczo fajnych rozrywkowych pomysłów i ubrana w formę silną urokiem osobistym. Oryginalną, ale paradoksalnie przeładowaną oczywistymi szablonami. Tak się teraz zastanawiam, co by zostało, gdyby tego zabiegu z kapitalną muzyką obraz pozbawić? Lepiej jednak tego nie robić, bo niezaprzeczalny urok filmu znika natychmiast. Ten dźwiękowy szlif, szeroki wachlarz muzycznego bogactwa, z sentymentalnie zastosowanym szlagierem The Commodores to ponad połowa wartości Baby Driver. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj