czwartek, 26 października 2017

Lunatic Soul - Fractured (2017)




Jestem w pewnym sensie nieprzygotowany, zgłaszam ten fakt zatem od razu w celu usprawiedliwienia. Znam oczywiście nazwę Lunatic Soul od narodzin projektu, jednak przez tą prawie dekadę nie odczuwałem potrzeby, aby jakikolwiek z czterech wydanych do tej materiałów obadać. Nie będę więc w stanie rozpoznawać Fractured w układzie odniesienia z wszystkimi poprzednimi płytami projektu Mariusza Dudy, jednak, aby zupełnie nie błądzić, szukać powiązań z autorską przeszłością po omacku, sięgnąłem po Walking on a Flashlight Beam, czyli bezpośredniego „prekursora” Fractured i już teraz widzę, że pomiędzy tymi dwiema produkcjami są wyraźne, chociaż w żadnym stopniu rewolucyjne różnice. Nie ma na najświeższym wypieku zbyt wiele elektryka, przynajmniej moje ucho go tylko w jednym numerze wychwyciło, a gdzieś w progresywnej mocno upstrzonej orientalizmami elektronice z poprzedniczki solówkę podpiętego pod wzmacniacze wiosła można było usłyszeć chyba częściej. Chyba, mogę się mylić, moja znajomość albumu z 2014-ego roku jak pisałem ograniczona. Są na Fractured za to kompozycje bardziej zwarte, może z nieco wyraźniejszym nerwem i konkretniejszą basową konstrukcją. Jak wspomniałem to pierwszy krążek Lunatic Soul, z którym zapoznałem się w całości, a sprężyną okazał się singiel Anymore, który w bezpośredni sposób nawiązuje do twórczości oczywistej brytyjskiej legendy. Trudno w tym numerze nie usłyszeć wyjątkowo intensywnego wpływu Depeche Mode, nawet gdy nie jest się fanem, nie mówiąc już o nazywaniu siebie dumnie depeszem. Już po przesłuchaniu pełnego materiału z pewnością podobnie wypowiadać się można, szczególnie w pierwszych frazach wchodzącego bezpośrednio od startu wokalu, robionego na maksa i ze świetnym efektem pod Dave’a Gahana o zamykającym program płyty Moving On. Te dwie kompozycje wyjątkowo wyraźnie wskazują na kierunek eksploracyjny i fascynacje Mariusza Dudy dyskografią DM. Zresztą kiedy słucham reszty kompozycji to moje myśli jednoznacznie biegną w stronę wysp i całej śmietanki syntezatorowego popu, który swoje najtłustsze lata przeżywał w czasach ejtisowego dosłownie zachłyśnięcia brzmieniami generowanymi przez wszelkiego rodzaju parapety. Z tym, że należy sprawę postawić całkowicie uczciwie i nie omieszkać zauważyć, że utwory z Fractured połyskują szlachetnym blaskiem nie tylko przez wzgląd na inspirację brytyjską nowa falą, ale przede wszystkim poprzez aranżacyjne mistrzostwo kompozytora i warsztatowe umiejętności muzyków subtelnie wplecione w melancholijny klimat. Klimat urzekający basowymi tematami, doskonałymi melodiami i smaczkami w rodzaju zmysłowego saksofonu, smyczków czy kapitalnie stosowanych zabiegów o trip hopowym pochodzeniu. To absorbujący album kontemplacyjny, do głębokiego przeżywania w samotności, w swoistym sam na sam z własną wrażliwością - przepiękny akt muzycznej erudycji i wysublimowanego gustu estetycznego, idealnej harmonii pomiędzy popową przebojowością, a progresywnym artyzmem z nieprzesadzonymi ambicjami.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj