piątek, 17 listopada 2017

Mother! (2017) - Darren Aronofsky




Oczekując przy najbliżej już okazji rehabilitacji ze strony tego wybitnego reżysera, przed seansem Mother! zapoznałem się z kilkoma w moich oczach miarodajnymi sugestiami recenzenckimi i z tą wiedzą niejednomyślną starłem się bezpośrednio z filmową rzeczywistością. Konfrontacja ta wymagająca była intelektualnie, precyzyjna na poziomie scenariusza, zagrana z ikrą i warsztatowym rygoryzmem. Wypielęgnowana wizualnie, zdobna w detale i wreszcie najistotniejsze, zawierała w sobie przesłanie, myśl wokół której filozoficzne rozważania w symbolicznej formule osnuto. To bowiem film o konkretnej linii światopoglądowej, film prowokujący nie tylko religijne oburzenia i z siłą huraganu piętnujący tych wszystkich, którzy idee czyste u zarania zamieniają w koszmarne kurioza. Poddają je manipulacyjnemu przemiałowi, robiąc z nich hipnotyzujące masy poczwary dążące do autodestrukcji. On rozprawą z jasną tezą i cholernie mocną argumentacją, nieco tylko zakamuflowaną, bo jak nie zawsze doceniam kino surrealistyczne, tak w tym przypadku robię to z miejsca, gdyż klucz do zrozumienia sensu przekazu nie ukryty został na tyle mętnie w mroku domysłów, że rozgryzienie materii bez kilkunastostronicowej instrukcji zupełnie niemożliwe. W zaklętym kręgu żyjemy, w mękach poszukiwania inspiracji dla umysłu, odnajdywania jej i przekształcania w idee, które oddajemy naturalnie w ręce innych ludzi, bez kontroli nad ich interpretacjami. Jak długo ludzkość będzie oczekiwać przewodników, kapłanów z drogowskazem w postaci recept na uniesienia, tak długo tkwić będzie w zaklętym kręgu kreacji i niszczenia – budzenia się w podniecającej ekscytacji i umierania w mękach szaleństwa. Mother! to z pewnością wyzwanie, obraz dla ludzi o otwartych umysłach i szerokiej wyobraźni, gdyż w tym tylko pozornym bałaganie, orgiastycznym chaosie, szczególnie w finale wiele do odkrycia i równie sporo odpychającej, czy wręcz szokującej wizji do przełknięcia. W obrazie tym całe zatrzęsienie symbolicznej ornamentyki, mnóstwa alegorii i metafor. Oszałamiająco hipnotyzującej ekwilibrystyki na kilku co najmniej poziomach mniejszej lub większej przenikliwości. To dzieło przemyślane dogłębnie, rozpędzające się z wolna, pulsujące tajemnicą metafizyczną i chwytające za gardło z furią dosłowną. W moim osobistym przekonaniu to tytuł, który wartości nabierać będzie z czasem, rosnąc w siłę wyrazu i nabierając atrybutów kultu. Nie dotrze rzecz jasna do wszystkich, nie stanie się na swoje szczęście super czy mega hitem, ale zasłuży na uznanie. Niełatwo bowiem przejść obok niego obojętnie, jeśli człowiek myślący, a troska o kondycję ludzkości w skali mikro i makro mu nie obca. Ze mną zostanie na długo, będzie mnie męczył i dręczył chociaż troski o ten nasz popierdolnik dookoła we mnie systematycznie ubywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj