czwartek, 13 września 2018

Final Portrait / Ostatni portret (2017) - Stanley Tucci




Nie jest to kino wyjątkowe, czego żałuję, bo temat zasadniczo z większym rozmachem i finezją potraktowany mógłby zaowocować dziełem tak samo intrygującym jak wartościowym i emocjonującym. Nie jest to też z pewnością film słaby, bo wizja reżysera (w osobie znanego aktora) odnośnie zawartości merytorycznej, emocjonalnej jak i wizualnej oraz warsztat przede wszystkim Geoffrey’a Rusha, wraz z poczuciem humoru nie dopuściły do stanu całkowitego zawodu, chwilami nawet budząc mniejszy lub większy zachwyt. Wygląd pracowni, ściany w niej obdrapane, nieład w rodzaju tych typowo artystycznych, mnóstwo w niej prac w różnych fazach ukończenia, w różnym stopniu wiecznie niezadowolonego artystę satysfakcjonujących robi specyficzny wizualnie klimat, a człowiek będący źródłem tych niezwykłości budzi ogromne sobą zainteresowanie. Ekscentryk, osobowość nietuzinkowa, w bliskich kontaktach zapewne równie ciekawa jak irytująco nieznośna. Artysta dla którego nic ważniejszego ponad sztukę, własne wyrzucanie twórczej ekspresji, przelewanie na płótno, modelowaniu w gipsie, projektowanie autorskiego sposobu widzenia rzeczywistości nie istniało. Jego fizyczność, te bruzdy, te ostre rysy, a w rzeźbach powygniatana faktura, ona jakby żywcem zdjęta z jego obrazów, ze stylu jaki wykształcił. W tym rola zasadnicza Rusha i speców od charakteryzacji, że uchwycili to podobieństwo, a aktor mimiką i sposobem poruszania oddał właściwie tą znaczącą istotę. Kilka, a jak się okazuje kilkanaście dni z Alberto Giacomettim, to dla Jamesa Lorda nauka nie tylko pokory i cierpliwości, ale także a może przede wszystkim przeżycie, które odciśnie swoje piętno na czas długi. Idealnie nieusatysfakcjonowany Giacometti ze swoją filozofią malarską, rzeźbiarską, wreszcie życiową – traktowaniem ludzkiego otoczenia, spojrzeniem na znaczenie pieniądza to dziwak jakich mało, ekscentryk totalny, człowiek zupełnie niepospolity, a przez to niewiarygodnie fascynujący w swojej odmienności i paradoksalnie nieco zagubiony we własnej wypracowanej strefie komfortu, dzisiaj zapewne nazwanej potocznie bańką. Powtórzę tezę wprowadzającą, gdyż potrzeba by ją podkreślić w tym przypadku konieczna, że to żadne kino wyjątkowe, chociaż o zdecydowanie wyjątkowym człowieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj