czwartek, 27 września 2018

The Place (2017) - Paolo Genovese




Po Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, kolejny film Paolo Genovese był przeze mnie wyczekiwany wyjątkowo uważnie. Pokładałem więc w The Place duże nadzieje, równe swojemu pozytywnemu zaskoczeniu jakie spotkało mnie po seansie wcześniej wymienionego. Niestety tak jak poprzedni obraz porywał od startu do kapitalnego finału, tak tegoroczne spotkanie z nową produkcją Genovese, może nie od początku ale finalnie rozczarowuje. Niby nie ma w scenariuszu kompletnie irytujących mielizn i niby pomysł na fabułę jest intrygujący, a aktorskie rzemiosło niezłe, ale... co stwierdzam z naturalnie ogromnym smutkiem deficyt autentycznych emocji zabija koncepcję. Rozumiem, że nie jest zapewne łatwo zrobić fascynujący film, którego akcja rozgrywa się w jednym miejscu. To egzamin dla reżysera, jednak jeśli się w tym odnajdzie to zawsze są to obrazy o wysokim stężeniu emocji, bo zawierają w sobie psychologiczną głębię eksplodującą w kameralnych interakcjach. Genovese wziął na warsztat świetny temat o charakterze filozoficznym, z dylematami i odpowiedzialnością moralną za podejmowane wybory. Zrobił niemal teatralny spektakl, taki moralizatorski traktat o zaspokajaniu własnych potrzeb i pragnień, poddawaniu się szantażowi i poświęceniu innych oraz swojego spokoju duszy dla wyższego osobistego celu. Zadał właściwe pytania, lecz niestety też przez szablonowość i ślepe przywiązanie do formuły, która przyniosła mu w przypadku Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie  uznanie,  pozbawił wymowę ambitnego przecież konceptu koniecznego ducha. Zaprzepaścił potencjał i spłycił wydźwięk sprowadzając kontemplacyjny charakter założeń do seryjnego wykorzystywania autocytatów, a jego filozoficzną treść pozbawiając czegoś ponad li tylko żonglerkę aforyzmami wprost z poradników dla gospodyń domowych. Korzystając z psychologicznej gry z widzem i postaciami, wykorzystując manipulacyjne sztuczki spróbował uzyskać efekt metaforyczno-alegorycznego teatrzyku, opartego ku mojemu zdziwieniu w zasadzie na samych skrótowcach i niedopowiedzeniach. Tyle tylko że przez tą taktykę zamiast erudycyjnego cudeńka wyszedł mu wymęczony napuszony knot, w dodatku przycięty ostatecznie tak, że za cholere rozpalić we mnie ognia nie zdołał.

P.S. A ja głupi zakładałem przed, że jedyne do czego będę mógł się przyczepić to przywiązanie reżysera do tych samych aktorskich twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj