poniedziałek, 17 września 2018

Turnstile - Time & Space (2018)




Jak człowiek dniem sterany ostatkiem sił wieczorową porą poszpera w necie zamiast usypiać przed TV, to wychwyci taką perełkę że klękajcie urodzeni pod koniec lat 70-tych, a dorastający początkiem 90-tych! Tak się kurwa gra w 2018-tym jak się jest współczesnym dzieciakiem, które powinno wstrząsać sceną rockową tuż po tym jak Patton dołączył do Faith No More. Jedenaście szybkich, krótkich i zaangażowanych wystrzałów emocji plus dwie elektroniczne bujające miniaturki, a wszystko skumulowane w nieco ponad trzydziestu minutach intensywnej emisji. Numery genialnie zwarte i jednocześnie kapitalnie eklektyczne - łączące różnorodne wpływy od hard core'owej i punkowej wściekłości po reminiscencje funkowe w eksperymentalnej oprawie, a po drodze w nich wyczuwalna woń wpływu wielu tuzów ostatniej dekady XX wieku w postaci Life of Agony, Machine Head czy wspomnianych już powyżej Faith No More. To też jakby ożenić groove Rage Against the Machine ze wścekłością partii wokalnych Beastie Boys i poszukując odnośników także współcześnie, podlać to jeszcze esencją Giraffe Tongue Orchestra i podsypać gruzem made in Kylesa. Prawda że totalny tygiel, innymi słowy misz masz czy też hybryda, która w zadziwiającym układzie zapewne małej przypadkowości, a ogromnego talentu i potężnej muzycznej wrażliwości brzmi niezwykle spójnie i ponadto oryginalnie po swojemu. Taką perełkę po latach posuchy wychwycił Roadrunner Records i jak teraz w materiałach źródłowych doczytuje jest ona wynikiem przestoju w obozie mnie anonimowej grupy, a bardziej wkręconym w scenę doskonale znanej. Pośród (trawestuje) mnożących się jak grzyby po deszczu side projectów, które zyskały większy rozgłos niż macierzysta formacja, to właśnie udziałem Turnstile zasłużenie największy rozgłos i ogromne w nich pokładane nadzieje na więcej, lepiej i z jeszcze większą muzyczną wyobraźnią. Trudno bowiem nie mieć tak wysokich oczekiwań kiedy na Time & Space membrany wyrywają pierwsze z brzegu z glana wymierzane kopniaki jak Real Thing, Big Smile czy Generator, a w dalszej kolejności mniej lub bardziej im podobne, w większym lub mniejszym stopniu kombinowane cudeńka w postaci Moon. Ja przynajmniej mam ogromny apetyt na kolejne danie, a Time & Space traktuje jako fantastyczny pierwszy konkretny krok w marszu na z pewnością nie mainstreamowy, ale na pewno zacny szczyt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj