niedziela, 30 września 2018

Kler (2018) - Wojciech Smarzowski




Cytując podtytuł "Nic co ludzkie nie jest im obce" i dokładnie o tym jest najgłośniejszy jak do tej pory film Wojtka Smarzowskiego, który paradoksalnie bez nachalnej promocji producenta, siłą ciekawości, masą medialnych recenzji, histerią środowisk ultrakatolickich i wreszcie podjętym tematem tabu zapędził tłumy do multipleksów. Trzy główne tragiczne w istocie postaci tego dramatu, plus liczne drugoplanowe lub wreszcie totalnie epizodyczne pokazują w przekroju, niczym w soczewce skupiając i poddając sekcji całe raczysko toczące współczesny polski Kościół i tworzących go pasterzy. Drogi ku upadkowi moralnemu, zimnemu cynizmowi, interesowności, zboczeniom, alkoholizmowi, załamaniom psychicznym, ale co jest zawsze dla filmów Smarzowskiego symptomatyczne także powodom jakie do pozbawiania ludzkich odruchów, zagubienia, niespełnienia w naturalnych płciowych rolach czy odruchach i instynktach prowadzą. Aż mnie w tym miejscu korci, aby rozłożyć osobowości i historie życia księdza Kukuły, Lisowskiego i Trybusa na czynniki pierwsze i w ten sposób wyartykułować cały wachlarz okoliczności, zdarzeń, następstw i wreszcie konsekwencji i piętna jakie odcisnęły na ich życiu i osobowościach. Nie zrobię jednak tego, gdyż to olbrzymi materiał bardziej odpowiedni do pracy naukowej, niż do zwięzłej refleksji o charakterze recenzji. Niemniej jednak postawię w tym miejscu wykrzyknik zauważając przenikającą istotę rzeczy oraz wnikliwą analizę jaką reżyser wraz ze współpracownikami odpowiedzialnymi za scenariusz przeprowadził. Smarzowski nakręcił film ze wszech miar ważny, lecz też równie klasyczny dla swojej autorskiej formuły – film dwuwymiarowy, zarówno z warstwą dla tych wszystkich którzy spostrzegają fasadę i nie mają potrzeby i intelektualnych możliwości by spojrzeć w głąb problemu i analizować zjawiska odpowiednio szeroko i gruntownie dla wagi problemu oraz dla tych pozostałych, którzy w pokorze dla ludzkiej niedoskonałości, z dystansem do jednoznacznego oceniania oraz z inteligencji zasobem dostrzegą precyzyjnie przemyślaną przez reżysera i scenarzystę warstwę merytoryczną opartą o wiedzę socjologiczną i psychologiczną. Zauważą ci drudzy bowiem z łatwością, że nie jest to w żadnym stopniu film antyreligijny, a nawet antykościelny, tylko absolutnie pozbawiony ideologicznej złośliwości obraz o ludzkich słabościach i instytucjonalnym zniewoleniu poprzez odbieranie jednostkom podmiotowości oraz indywidualizmu podporządkowując ich życie agresywno-opresyjnemu rozumieniu dobra Kościoła jako wspólnoty, na każdym kroku wiarołomnie usprawiedliwianej. Technicznie rzecz biorąc Kler jest kolejnym schematycznie poprowadzonym projektem Smarzowskiego, gdzie jednocześnie natłok mikro wątków, wtrętów do głównej narracji i licznych humorystyczno-populistycznych zagrywek z tła, często pokazanych w sposób stereotypowy dodaje produkcji bezpośredniej filmowej atrakcyjności, ale też odciąga często uwagę od rzeczy najistotniejszych w postaci właśnie głębokiego dna o erudycyjnej wartości. Rozumiem że taki fachowiec jak Smarzowski robi to w pełni świadomie, zderzając w formule kontrastów nie tylko topornie ciosane uproszczenia z rozbudowanymi, pełnymi namaszczenia i pietyzmu wstrząsającymi kontemplacyjnymi eksploracjami w formule przeciwwagi, ale jednocześnie używając chaotycznego montażu, surowej obróbki obrazu z różnych perspektyw, we wszelkich dostępnych technicznie czy warsztatowo szatach, w kontrze do długich poruszających ujęć. W tym kryje się mój jedyny właściwie zarzut, że Kler jako już siódmy pełnometrażowy film Smarzowskiego oparty jest o schematyzm konstrukcyjny i mam nadzieję ogromną, że już przy okazji pomysłu na następny scenariusz wreszcie przełamie tą szablonowość na rzecz zaskoczenia. Węszę przy kolejnym filmie Smarzowskiego przełom, liczę po cichu na wnikliwy spektakl, który nie będzie zawierał w sobie przenikających się historii kilku postaci, ale dogłębnie skupi się tylko na jednej, bo Smarzowski w takiej jak mnie się marzy kameralnej kompozycji może naprawdę wejść na poziom światowy podobny do tego celebrowanego obecnie przez Pawła Pawlikowskiego. Tym razem zabrakło odwagi aranżacyjnej, mimo że odwagi cywilnej w pomyśle na film przełamujący tak silne tabu było od groma. Na szczęście też aktorskie rzemiosło Jakubika, Braciaka, Więckiewicza i Gajosa, odpowiednio stymulowane charyzmą reżysera pozwoliły przenieść na ekran pulsujące prawdą i autentyzmem nieprawdopodobnie przeszywające emocje. Tak precyzyjnie napisane i z pasją odegrane postaci w scenach które w kilku przypadkach przejdą do historii polskiego kina, mogą zagrać tylko najlepsi aktorzy prowadzeni przez najwybitniejszych reżyserów. Dzięki też temu Smarzowski nie pokazując nic nowego (a kto niby tego akurat oczekiwał?) ukazał tajemnicę poliszynela znaną właściwie każdemu mieszkańcowi tego przepięknego, lecz ogarniętego masową hipokryzją kraju. Nie wierzę by było inaczej! Na zakończenie puenta proszę Was drogich jeszcze powinna być w tym tekście czarno na białym objawiona, wniosek końcowy, który w moim przekonaniu sprowadza się do uniwersalnej prawdy, że oto zimni dranie zawsze spadną na cztery łapy, a wrażliwcy spalą się w piekle własnych rozterek. :(

P.S. Miliony w kinach i miliony oczekiwań osób! Zastanawia mnie po tym co pisze się w esejach recenzjach, amatorskich reckach, czy w social medialnych komentarzach jak radzi sobie Smarzowski z ich przyjmowaniem, szczególnie że film od strony merytorycznej odbiera sobie szansę na oklaski ze strony osób o postawach skrajnie radykalnych, a takich w naszym kraju jest niestety większość. Coś w rodzaju za mało przyjebał Kościołowi i z drugiej za bardzo przyjebał Kościołowi. Smutno mi, że właściwie mało kto zauważył gorzką uniwersalną puentę z niego płynącą i mało kto docenia, że to film ideologicznie neutralny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj