wtorek, 20 listopada 2018

Coma - Hipertrofia (2008)




Był listopad 2008-ego, kiedy to Coma wydała Hipertrofię, czyli swój trzeci album, który okazał się rozbudowaną dwupłytową produkcją zawierającą aż 35 indeksów, w tym jeśli dobrze liczę 18 właściwych kompozycji w całościowej formule ambitnego koncept albumu. Warstwa liryczna krążyła wokół „życia ludzkiego, jako szeroko pojętej woli istnienia” i jak zwykle w przypadku Comy budziła sporo uwag i oceniana była skrajnie – od głosów niezrozumienia intencji, podkreślających kąśliwie, że to typowa gra-fo-ma-nia Roguca, po zachwyty nad ich poetyckim wymiarem i głębokim socjologiczno-psychologicznym wglądem w otaczającą rzeczywistość. Sam zainteresowany, czyli Piotrek Rogucki z dystansem komentował (stwierdzając rozsądnie), że ten kto już stykał się z jego literacką twórczością wie, iż to się lubi lub nie lubi i nie ma półśrodków. Myślę, iż biorąc poprawkę na ich specyficzny autorski styl, należy dostrzegać brak w niej banalnej dosłowności, w której miejsce wtłoczony zostaje interpretacyjny rebus - oczywiście czasem bez większego powodu nadto komplikowany. Intelektualna zabawa słowem tkwi w metaforze goniącej metaforę i jeszcze kolejną metaforą jest poganiana (momentami aż do nieznośnej przesady), co faktem jest może irytować i jak widać irytuje. ;) Lecz dzięki sprawnemu graniu przez Roguckiego dwoma skrajnościami (od subtelnej poetyki do bezpośredniej, nawet wulgarnej ekspresji), posiada w sobie ciekawie ubrane w znaczenia merytoryczne obserwacje i chwytliwą dynamiczną rytmikę, dzięki czemu akurat, to żaden wstyd, że mnie przekonuje. Kiedy dodatkowo zostaje opakowana w dość eklektyczne dźwiękowe struktury, w tym równie dobrze zaaranżowane zarówno progresywne kolosy jak i bezpośrednie uderzenia, to trudno mi w tym momencie udawać, że to się nie podoba i szczególnie w wymiarze zaproponowanym na Hipertrofii przynajmniej zasługuje na oklaski przez wzgląd na włożoną w nie aranżerską pracę. Dwa krążki składające się na ten ambitny projekt różnią się od siebie i tak jak umownie ten pierwszy jest zwarty z mocno wyeksponowanym konkretnym riffem i wokalną dosadnością, tak ten drugi na jego tle jawi się jako bardziej stonowany i refleksyjny, z użyciem sporej dawki urozmaiceń w postaci między innymi klawiszowych pomysłów budujących hipnotyczno-transową atmosferę, czerpiąc obficie na przykład z zapomnianej w maistreamowym rocku psychodelii. To taka oczywiście próba uporządkowania i usystematyzowania walorów Hipertrofii, jednako jakby nie dzielić i nie szufladkować, to należy przyznać, iż zadanie to trudne, bowiem to muzyka wielobarwna i pełna wyobraźni. Może poprzez względną, bo trzymaną jednak w ryzach rozpiętość stylistyczną uciekająca od megalomanii i oddająca właściwie sens stwierdzenia ambitne, a zarazem chwytliwe. Nie stroniąca od intelektualnych odlotów, nie uciekająca przed odważnymi eksperymentami formalnymi oraz przed emocjonalnością ocierająca się nawet zbyt mocno o patos i wreszcie używając sporej ilości melodii nie zamykająca się w szufladzie z napisem ”to wypada, a to nie wypada”, czym nawet jeśli mi nie imponuje, to wzbudza zasadny szacunek.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj