sobota, 15 czerwca 2019

Bloodbath - The Fathomless Mastery (2008)




To najbardziej po amerykańsku zagrany szwedzki death metal w dorobku super grupy Bloodbath. Krążek na którym po raz drugi i jak się okazało ostatni za mikrofonem zainstalował się Mikael Akerfeldt i zaryczał swoim niedźwiedzim growlem. Krwista porcja surowego deathowego mięcha, w której do głosu dochodzą fascynacje technicznym wymiotem zza oceanu ale i również brytyjską grind core'ową miazgą. Nie trudno zatem być zaskoczonym, że ona tak szybko jak poprzednie produkcje nie przebiła się do mojej świadomości i trwać dłuższą chwile musiało moje oswajanie z tym materiałem. Aby wyrwać z gęstej pracy sekcji i naporu mocarnych riffów tematy przewodnie trzeba było przemielić krążek wielokrotnie i finalnie dojrzeć do wychwycenia specyficznej melodyki i zakamuflowanej w niej szwedzkiej chwytliwości. Tłusta produkcja, znacznie mniej selektywna w porównaniu do Nightmares Made Flesh dopiero z czasem stopniowo zaczęła odsłaniać liczne niuanse formalne i detale szczelnie w strukturach kompozycji poupychane. Stąd album to w moim przekonaniu obecnie skrajnie inaczej niż wówczas około przełomu roku 2008/2009-ego spostrzegany, gdyż jego vibe możliwy do uchwycenia wyłącznie dla upartego i konsekwentnego słuchacza. The Fathomless Mastery dzisiaj, po latach osłuchania oferuje mi prawie tuzin oldschoolowych deathowych klasyków, jak powyżej dałem do zrozumienia zarówno mocno osadzonych w tradycji skandynawskiej, jak i równolegle odważnie czerpiących z klasyki amerykańskiej i wyspiarskiej ultra technicznej wersji szeroko pojmowanego gatunku metalu śmierci. Ta transfuzja świeżej krwi w postaci nowych wówczas w muzyce Bloodbath inspiracji początkowo zniechęciła i odepchnęła, by ostatecznie znaleźć drogę do mojego serducha, z którego nie ma siły by coś ją obecnie wygoniło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj