niedziela, 19 stycznia 2020

Corrosion of Conformity - Wiseblood (1996)




Historia Corrosion of Conformity jest pełna ostrych zakrętów, w tym zmian składów i powrotnych przekształceń stylistycznych. Coś nagrali, jakiś status sobie wypracowali, względny sukces komercyjny w połowie lat dziewięćdziesiątych osiągnęli, lecz zawsze kiedy całkiem nieźle wokół kapeli się układało, to ktoś miał inne plany, różne wizje czy nawet osobowościowe niesnaski zespołową chemię zaburzały. Pierwszy okres (temat spłaszczając hard core'owy) dał im nienajgorszy start nazwę na scenie czyniąc rozpoznawalną, ale właściwym impulsem do wyjścia poza underground okazało się dołączenie do składu Peepera Keenana i być może skrzywdzę tym samym założycieli zespołu, ale styl jaki wraz z nim zaczęli proponować mnie akurat zdecydowanie lepiej leży i nie wyobrażam sobie tej grupy bez tego gościa, o czym też jej dyskografia w statystykach rynkowego popytu wyraźnie świadczy. Nie jest tak, że każdorazowa rejterada Peepera prowadziła do koszącego lotu w kierunku gleby, ale żadna z płyt bez jego udziału nie może się równać w skali popularności tym, na których daje głos i dorzuca kilka swoich riffów. Zatem jeśli buduje na stronach NTOTR77 historię CoC w krążkach zapisaną, to w pierwszej kolejności i siłą rzeczy muszą to być te albumy lepiej się podówczas sprzedające. Naturalnie zatem jeśli o Deliverance już było, to będzie o dwa lata później wydanej Wiseblood, która poniekąd może wydawać się bliźniaczą ze starszą siostrą, a w rzeczywistości trzymając w ogólności obrany wcześniej kurs, to jednak nie wskakuje na ten sam poziom w mainstreamowym układzie odniesienia. To jest tak, że na Wiseblood nie ma hiciora na miarę Albatross i nawet Clean My Wounds, mimo że singiel do którego klip zmontowano też oscyluje wokół charakterystycznego dla wspomnianych przebojów drive'u. Drowning In a Daydream, bo jego oczywiście mam na myśli, absolutnie nie może być w takim zacnym towarzystwie skrytykowany, ale z całym szacunkiem w moim przekonaniu to nie on decyduje o wartości pełnego krążka. Z perspektywy czasu i licznych ostatnio odsłuchów mam przekonanie, że tak jak o powodzeniu Deliverance decydowała rola dwóch wspomnianych liderów, tak o wartości Wiseblood świadczy gra zespołowa wszystkich trzynastu kompozycji (zamykający quasi medley mniam, mniam). W spójności ich siła grupowa, w monolitycznej konstrukcji, gdzie nic nie wychodzi przed szereg i solidarnie pracuje równie ciężko na efekt, który nie stracił się po kilku latach, kiedy trendy przeminęły, a hity innych większych gwiazd gasły od ilości odtworzeń w najlepszych porach oglądalności telewizji muzycznych. Szczęśliwie wszystko co CoC napisali od czasu Blind się nie zdewaluowało, a wbicie się w popularność grunge'u nie wymiotła z nich radykalnego ducha punka i hard core'a na tyle, by w kompozycjach z pary Deliverance-Wiseblood obok kwitnących chwytliwych motywów nie wzrastała też surowa otoczka dla łobuzerskiego blues'a. Bowiem bas bulgoce, bębny łomocą, riffy rzężą, solówki są strasznie przyjemnie rozochocone, a wokal wciąż po sztubacku nonszalancko wypełnia przestrzeń. I to mnie się podoba, to mnie trzyma przy Corrosion of Conformity! Oczywiście tym z Peeperem! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj