wtorek, 21 stycznia 2020

Ford v Ferrari / Le Mans '66 (2019) - James Mangold




Wysokooktanowa superprodukcja, która (tutaj od razu uwaga starego dziada :)) już na pierwszym łuku wyprzedza o trzy długości wszystkie pierdoły w rodzaju Szybkich i Wściekłych razem wziętych. Tym bardziej, że opowieść oparta jest na faktach, czyli do bólu autentyczna w założeniu, a w rzeczywistości być może (co akurat w tym wypadku powinno być usprawiedliwione) nieco tylko "stuningowana" dla większego kinowego efektu. W hołdzie dwóm wielkim legendom wyścigów, facetom z etyliną w krwi i duszy. W zasadzie to ich radośnie męskiej przyjaźni James Mangold ten świetnie poskładany film poświęcił. Obsadzając znakomitego Christiana Bale’a (kolejna fizyczna metamorfoza) w bardziej i Matta Damona, tylko w odrobinę mniej charyzmatycznej roli. A że Mangold potrafi bawić się od wielu lat w różnogatunkowe kapitalne kino (m.in. Cop Land, Przerwana lekcja muzyki, Spacer po linie, Tożsamość czy rewelacyjnie odgrzane 3:10 do Yumy), to obaw o jakość już przed projekcją nie miałem. Jednak to co finalnie dostałem i o czym na własnej skórze przez grubo ponad dwie godziny z wielkim bananem i momentami (kiedy robiło się na ekranie ckliwie i smutno) już bez banana przekonywałem, to jeszcze więcej niż myślę liczyłem że zobaczę. Burza emocji plus dwa razy tyle intensywnej akcji, w świetnym blockbusterze, nakręconym w symbiozie efektowności i efektywności, jak w tego rodzaju zapamiętywalnych na lata produkcjach jest obowiązkowe. Mega hicior imponująco łączący walory rozrywkowe z fantastycznym warsztatowym przygotowaniem całej ekipy technicznej i speców odpowiedzialnych za artystyczno-merytoryczny efekt. Ponadto z duża dozą zgrywnego humoru, klasycznego dobrego smaku i nawet odrobiną całkiem ambitnej, a na pewno poruszającej serducho treści (fajna relacja Kena z synem - ojciec jako wielki bohater). Wszystko też "mechanicznie" zdaje się prądzić jak należy - niesamowicie efektowne sekwencje wyścigowe, lecz takie w granicach koniecznego autentyzmu aby nie budzić zażenowania. Pełne operatorskiej dynamiki i dźwiękowego czadu, lecz właśnie bez zbytniej ingerencji komputerowej obróbki. Ten ryk V8-ki, świst wkręcającego się na obroty silnika, pisk szerokiego ogumienia i wreszcie ten szpanerski montaż! Motoryzacyjna poezja oraz ludzie ogarnięci pasją, a nawet obsesją graniczącą z obłędem. Męska rywalizacja, wyścigi po laury i pamięć wieczną, a wszystko w cudownym klimacie lat sześćdziesiątych i z ekscytującymi maszynami z duszą. Dla mnie cudo i kropka! Pięknie szołmeński zastrzyk adrenaliny, w swojej klasie gatunkowej sufit - świetnie wygląda i równie dobrze ogarnia temat, uzyskując wielką moc magnetyczną - tak jak większość produkcji z najwyższej ligi w klasycznym hollywoodzkim stylu, do jakiej myślę że aspiruje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj