poniedziałek, 27 stycznia 2020

Life of Agony - Ugly (1995)




Szerzej i głębiej swój wstrzemięźliwie emocjonalny stosunek do albumów Life of Agony przede wszystkim w refleksji dotyczącej ich głośnego debiutu opisałem, ale też kiedy kompletowałem odczucia dotyczące dwóch najnowszych krążków nie omieszkałem całkiem wyraziście, choć na marginesie odnieść się do historii grupy z naciskiem na początkową najmocniej komentowaną część ich twórczego życiorysu. Dysponuję więc usprawiedliwieniem, stąd mogę teraz w bezczelnie bezpośrednim tonie zdać relacje w temacie Ugly i nie pogrążać się w nostalgicznym bajdurzeniu, a tylko na konkretach oprzeć osobistą opinię. Ona w zasadzie sprowadza się do przekonania, iż po obiecującym starcie za pośrednictwem River Runs Red, Ugly okazała się rozczarowująca i może z perspektywy jedynie sentymentu ćwierćwieczem od premiery motywowanym, dzisiaj jej odsłuch jest w miarę atrakcyjnym przeżyciem, bo muzycznie to niestety wieje tu nudą. Nie ma na Ugly tej pierwotnej mocy, którą River Runs Red tryskała, a jej znacznie silniej eksponowany emocjonalny charakter nie jest w stanie zastąpić hard core'owego wygaru jedynki. Ponadto jak na lekarstwo jest tu nośnych i na dłużej zapamiętywalnych tematów, a jedyny przebój w postaci Let's Pretend poza chwytliwym refrenem nie ma nic więcej do zaproponowania - co szybko sprowadziło ten numer do poziomu "był, zaistniał, wybrzmiał i się zdewaluował". Kompozycje sprawiają wrażenie bardzo siłowych i brak w nich tej aranżacyjnej lekkości, która by poszczególne pomysły w zwartą formę splatała. Nazwałbym tą przypadłość wprost brakiem własnego charakteru, gdyby osobny sposób interpretacji wokalnej Keitha Caputo nie ratował poniekąd tej aranżacyjnej nijakości. W moim przekonaniu jest mimo wszystko mizernie, bo jak na standardy pierwszej ligi bałaganiarsko, a wyraźne korzystanie z atmosfery w klimacie klasyki spod znaku wczesnego Black Sabbath czy Saint Vitus nie jest w stanie zmienić tego ogólnego przekonania, a nawet w pewnym sensie jest argumentem służebnym wobec tezy, że zwyczajnie nie było dobrego i oryginalnego pomysłu na kierunek. Co udowadniają też kolejne niekoniecznie udane poszukiwania własnego ja na trójce i trzech zamykających jak dotąd dorobek grupy albumach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj